tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

środa, 30 grudnia 2015

Podsumowanie!

Koniec roku zbliża się wielkimi krokami, a z racji, iż był on dość specyficzny dla mnie i dla Haru to warto go podkreślić. Ciężko mi powiedzieć czy ten rok był dla mnie dobry czy też zły, właściwie był tak bardzo skrajny, że sama nie wiem czy płakać czy się śmiać. Co gorsza mam jeszcze większe obawy dotyczące przyszłego, chociaż łudzę się, że tak naprawdę tylko moja neurotyczność pobudza wyobraźnię. 

Zacznę może od początku, rok zaczął się od przyjemnego nawiązania współpracy z wydawnictwem, a co za tym idzie rozpowszechnianiem książki "Historia kotów", nie minęło kilka dni i w moim życiu straciłam kogoś ważnego, strata tej osoby spowodowała, że zmieniło się wiele planów i to nie tylko moich. Dużo czasu nie upłynęło jak zaczęły się problemy z Haru, od maja do lipca nie robiliśmy nic innego jak tylko odwiedzaliśmy weterynarzy. I tak po 3 latach od ostatniej historii z nerkami okazało się, że mój rudzielec ma HCM! Na nasze szczęście rokowania są dobre, a wada póki co nie jest duża. 
Marzyłam aby w tym roku w moim domu pojawił się pewien kociak, jednak ta wada serca szybko sprowadziła mnie na ziemię i uznałam, że póki wszystkie zdrowotne problemy nie będą stabilne to muszę pomarzyć o kolejnym kocie. Zaraz na początku przyszłego roku kolejne badania, USG nerek, powtórzenie echa serca, które i tak było w grudniu, badania krwi i jak wszystko wyjdzie fajnie to Haru będzie miał usuwany kamień nazębny. No tak, nie wspomniałam jeszcze o moim krótkim występie w telewizji, tutaj również mam mieszane uczucia. Wszyscy mi gratulowali, bo tak naprawdę nie miało znaczenia to o czym mówię, a bardziej sam fakt, że byłam w TV. Ja będę wspominać to raczej z lekkim zniesmaczeniem i żartem, ale zawsze jakieś nowe doświadczenie.

Pomyślałam więc, że skoro nie kolejny kot (bo kto wie kiedy uda mi się jeszcze pomyśleć o nim) to może w końcu pomyślę o fretce? Równowaga w świecie musi być i los pozwolił mi poznać, kogoś kto znowu dość zmienił moje życie, a do tego dzięki tej osobie zdecydowałam się na fretkę. 
Życie z Kumą planuję w końcu dokładniej opisać na blogu, ale na to jeszcze trzeba troszeczkę poczekać. I tak przez te łasicowate stworzenia skończyłam na tym, że przynajmniej dwa razy w tygodniu przytulam pewnego bordera. Gdyby ktoś kilka lat temu, a zwłaszcza za czasów kiedy udzielałam się bardzo na pewnym forum powiedział mi, że tak będzie wyglądał rok 2015 to bym nie uwierzyła! Nigdy nie ukrywałam, że do psów szczególnie mnie nie ciągnie, owszem, są rasy które mnie w jakiś sposób intrygują, a nawet raz byłam zainteresowana pewną hodowlą, ale to wszystko szybko mijało. Teraz jestem zdecydowanie mądrzejsza jeśli chodzi o psy, ale wciąż daleko mi do bycia specem. Oczywiście byłoby nie fair gdybym powiedziała, że nasza znajomość ogranicza się do rozmowy o psach, czasami o kotach bądź o Kumie i Draku. Jedno jest pewne, aby połączyć psiarza i kociarza potrzebna jest fretka!

W tym roku udało mi się pojechać na całkiem ładną ilość wystaw, a z tego bardzo się cieszę! Nawet wylądowałam na światowej wystawie w Szwecji! Spotkałam przez ten wystawowy sezon wiele kocich piękności, niejeden kot złamał mi serce, a do tego całkiem sporo nowych osób poznałam. Zrobiłam też sobie nowe nadzieje, bo pewna koteczka do dzisiaj łamie mi serce jak tylko widzę ją na zdjęciach. Mam nadzieję, że zaraz początkiem 2016 będę mogła znowu wtulić się w jej cudowne futerko, posłuchać jej mruczenia i z wielką pasją ją obserwować. Oczywiście przez problemy zdrowotne Haru miewam coraz większe wątpliwości co do mojej przyszłości z MCO, przez te moje niezbyt przyjemne często komentarze odnośnie zdrowotności tej rasy nabyłam również nieco "wrogów"? Prawda jest jednak taka, że popularność niszczy rasę, a przez fakt, że teraz łatwiej sprzedać kota do hodowli, a nie na kolanko to wszystko idzie w bardzo złą stronę. Będę ciągle powtarzała to, że badania są ważne, że choroby dziąseł u MCO to nie są żarty, herpes jest w wielu hodowlach co widać nawet po zdjęciach maluchów, a póki dalej wielu  hodowców będzie się śmiało z outcrossu i dalej będzie sprzedawało 3/4 miotu do hodowli to nic się nie zmieni. 

Nie mam sprecyzowanych planów na przyszły rok, chyba jedyne co zrobić powinnam to jakoś przetrwać. Przeżyć obie sesje, dostać się na trzeci rok, wyleczyć bardziej dziąsła Haru, a co będzie dalej? Zobaczymy... Życzę jednak wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!

 Zdjęcie wykonała właścicielka bloga Damon the Border Collie

środa, 16 grudnia 2015

Kot w wielkim mieście

Ostatnio dość nieprzyjemne wydarzenie natchnęło mnie do napisania notki o tym, dlaczego nie chodzę z kotem po mieście. Na blogu można znaleźć całą masę zdjęć Haru spacerującego po lesie, polanie czy w okolicach mojego domu, bywało, że dostawałam pytania gdzie z nim wychodzę i czy wędrujemy po mieście. Nie chodzi wcale o to, że koty to "tchórze" i są mocno terytorialne, bo i one jak każde inne stworzenie ma potrzebę wyjścia, a nie siedzenia cały czas w czterech ścianach. Kot również potrzebuje zewnętrznych bodźców, pragnie poobserwować faunę, poskubać trawki, czy rozłożyć się gdzieś i nagrzewać w słonku. 

Przyznam się bez bicia, że nigdy nie wzięłam mojego rudzielca do miasta na spacer, nigdy nie zdecydowałabym się na to. Możliwe, że gdybym miała wózek przeznaczony dla zwierząt bądź gdyby był mniejszy to zapakowałabym go do plecaka przeznaczonego również do transportu kotów czy mniejszych psów. Fakt jednak, że musiałabym zacząć od malucha, teraz kiedy ma już ponad 5 lat nie chciałabym mu zapewnić takich atrakcji. Dlaczego? Głównym powodem są psy, a raczej ich bezmyślni właściciele. Niby jest ustawa o tym, że pies nad którym nie mamy kontroli nie może biegać samopas, ale kto to respektuje? Nie wspomnę już o psach które opuszczają swe domy w celach poznawczych albo zwyczajnie są bezdomne. Wszyscy psiarze nie miejcie mi za złe, że o tym piszę, ale sami pewnie też macie problem z psami które rzucają się bez powodu albo z właścicielami którzy pozwalają bez pytania "zapoznać" się pieskom. Mało co podnosi człowiekowi tak poziom adrenaliny na spacerze jak zbliżający się w naszym kierunku nieznany pies podczas gdy my sami mamy na smyczy naszego ukochanego domownika. Naprawdę nie rozumiem dlaczego tak wiele ludzi decyduje się na psy jeżeli nie potrafią nauczyć ich chociażby przychodzenia na pierwsze zawołanie. Jeżeli jednak wie się, że pies ignoruje to nie może latać chociażby w kagańcu? Świat byłby naprawdę piękniejszy gdyby ludzie autentycznie byli odpowiedzialni za własne zwierzęta. Mój Haru ma naprawdę silny instynkt łowiecki, ale to wcale nie oznacza, że pozwalam mu na bezmyślne zabijanie. 

Jeżeli jednak mieszkasz w mieście i chcesz wychodzić z kotem to co można zrobić? Po pierwsze to chyba każdy zna obszar w którym mieszka i mniej więcej potrafi się zorientować jakie psy tam chodzą na spacer, o jakich zwykle porach. Na pewno polecam szelki, a nie obroże, o wiele łatwiej można wtedy kota w razie potrzeby podciągnąć do góry, na obroży jest to raczej niemożliwe. Spanikowany kot może chcieć się nam wyrywać i dość dotkliwie podrapać, dobrze by było mieć przy sobie jakiś transporter aby go schować. Warto wyposażyć się w gaz pieprzowy, byłam już świadkiem, że naprawdę potrafi się przydać, można więcej o jego wyborze przeczytać tutaj. Jeżeli posiada się auto to sprawa jest o tyle łatwa, że można pojechać do lasu, nad wodę czy jakaś polanę i tam w nieco bezpieczniejszych warunkach przejść się. Wiadomo, że i w takich miejscach są psy, ale wydaje mi się, że rzadziej można je spotkać w takich ilościach. Miasto to jednak dobre miejsce do socjalizacji, zwłaszcza jeżeli mamy w planach jeździć z kotem na wystawy. Są przyjazne miejsca zwierzętom jak chociażby kawiarnie w których łatwo można zwrócić właścicielowi uwagę w razie gdyby jakiś pies niebezpiecznie się zbliżał. Teraz dużo tych nowszych osiedli jest zamykanych, tam również jeżeli zna się sąsiadów można czuć się bezpieczniej. 


Kiedy byłam w Szwecji nie widziałam nigdzie latającego samopas psa, wszystkie kulturalnie chodziły na smyczy, dzięki czemu moja ciotka również bez obaw może wychodzić ze swoim kotem. Nie jestem przeciwnikiem puszczania psów, ale pod warunkiem, że nie jest on groźny dla otoczenia i nie mówię tutaj tylko o ludziach.
Jak w moim życiu pojawi się kolejny kot to będę próbowała mu pokazać zdecydowanie więcej, jednak obawa przed całą masą nieodpowiedzialnych właścicieli zostanie. Nie popieram też puszczania kotów samopas, jednak one są nieco mniej niebezpieczne, bardziej szkodzą dzikim zwierzętom niż tym domowym. Roznoszą też różne choroby jeżeli ich właściciele mają w nosie również weterynarza. Trzeba odpowiadać za to co się oswoiło. Każdy byłby zbulwersowany gdyby do ich własnego dziecka podbiegło jakieś obce i nagle zaczęło dotkliwie bić. Dlaczego więc nie ma się tej wyobraźni względem zwierząt? Najczęściej czekamy aż coś się stanie, a niektórzy nawet po wielu atakach na własne zwierze które bywa prowodyrem i tak niczego się nie uczą. Może kiedyś doczekamy się licencji na posiadanie zwierząt.


wtorek, 8 grudnia 2015

Narkotyki dla kota

Legendarna kocimiętka jest chyba dobrze znana każdemu kociarzowi, podobne właściwości, a czasami nawet silniejsze ma waleriana. Nie każdy kot jest nałogowym ćpunem, są takie które reagują tylko na jedno z dwóch odurzających środków, a są i takie, które dosłownie na każdy intensywniejszy zapach pochodzenia roślinnego reagują, jak np mięta. Kocimiętka to dokładnie roślina z rodziny jasnowatych, ma zastosowanie w ziołolecznictwie, a nawet potrafi odstraszyć komary, znana jest jednak przede wszystkim z tego, że odurza koty. Waleriana znana również pod nazwą kozłka lekarskiego, przede wszystkim ma działanie lecznicze, można ją znaleźć chociażby w kroplach nasercowych. 


Małe kociątka zwykle nie reagują na zapach tych ziół, dopiero nieco starsze kociaki zaczynają. Zwykle w kontakcie kot ociera się, gryzie i intensywnie liże zabawkę/przedmiot nasączony przez kocimiętkę czy walerianę. Najczęściej ma wtedy ochotę na intensywną zabawę, ale zdarza się, że staje się agresywny. U mnie Haru zdecydowanie faworyzuje właśnie te zapachowe zabawki, mamy ich przeważającą ilość w porównaniu z innymi. Kupowałam na różnych wystawach, mamy z Czech, Niemiec, Słowacji, a nawet z Szwecji. Często przypominają śliczne pluszaki i aż szkoda dać je kotu, bo zaraz zostanie zmiętoszone, wylizane, a czasami nawet pogryzione bardzo dotkliwie. Poza zabawkami są oczywiście wersje w sprayu, a niektórzy korzystaj z kropli nasercowych. W ten sposób można kota zainteresować np drapakiem. Nikt tak do końca nie wie dlaczego koty w ogóle się interesują tym zapachem, duże kotowate również reagują na kocimiętkę. Prawdopodobnie mają to zapisane w genach i służy to do relaksu czy zachęcenia do zabawy. 
Zdecydowanym minusem jest to, że szybko wietrzeją te zabawki, trzymać się je powinno w hermetycznie zamykanych woreczkach (oczywiście najpierw trzeba je wysuszyć po zabawie). Porozrzucane po mieszkaniu szybko tracą zainteresowanie i właśnie swój zapach, okazjonalnie powinno się je wyciągać gdyż szybko się nudzą. Niemieckie zabawki najczęściej są wypełnione  nasionami kozłka lekarskiego i według mnie najdłużej się trzymają. Szkoda tylko, że  nikt nie pomyślał aby te zabawki miały jakiś zamek, aby móc wyciągnąć te nasiona, a resztę wyprać. Niestety kiedy wypierze się całość tracą kompletnie swój zapach. Można również samemu hodować kocimiętkę na balkonie bądź w ogródku, po czym ją ususzyć i dodać do zabawek albo zrobić płyn do psikania i odnowić zużyte już zabawki. Wiemy, że żadna kocia rozrywka nie jest wieczna, patyczki, wędki, piłki czy myszki szybko się nudzą, gubią, bądź po prostu niszczą, dlatego chociaż kocimiętka wietrzeje to warto kupić, a później oglądać jak nasz mały narkoman naciera się swym pluszakiem.

wtorek, 1 grudnia 2015

Choroby nerek - problem współczesnych kotów

Naszła mnie wczoraj myśl, żeby zacząć pisać na blogu o tym z czym często mam niestety styczność, a mianowicie kocie choroby! Dużo właścicieli ma dzisiaj problem z rozmaitymi dolegliwościami u swoich milusińskich. Mimo iż weterynaria bardzo się rozwija wciąż trudno jest trafić na prawdziwego profesjonalistę. Ja niestety stale odwiedzam różne kliniki i gromadzę wiedzę dotyczącą takich problemów jak zapalenie dziąseł, problemy z odpornością, alergie, chore nerki, choroby serca - HCM, już nie wspomnę o biegunkach czy wymiotach, bo z tym każdy z nas musiał się kiedyś zmierzyć. Jak sobie radzić? Jak diagnozować? Jak pomóc? Czy weterynarze zawsze mają racje? Czym karmić? Czy to już wyrok? Postaram się odpowiedzieć w kilku notkach na te pytania. 

Choroby nerek
Najpopularniejszą chorobą jest tzw PNN - przewlekła niewydolność nerek, która bierze się często z ONN - ostrej niewydolności nerek. Mamy także PKD - wielotorbielowatość nerek, kłębuszkowe zapalenie nerek i chociażby nowotwór. To najpopularniejsze choroby, najczęściej prowadzą do trwałych zniszczeń nerek. W Polsce nie słyszałam o tym aby ktoś przeszczepił kotu nerkę, dlatego tak ważna jest profilaktyka w ich przypadku i dobra diagnostyka. 

Przewlekła niewydolność nerek PNN
To zdecydowanie najpopularniejsza ze wszystkich kocich chorób, najczęściej zostaje wykryta dopiero w fazach końcowych gdzie po prostu walczymy o przedłużenie życia kotu. O PNN możemy mówić gdy miąższ w nerkach zostanie trwale uszkodzony. Najczęściej w badaniach krwi możemy zauważyć podniesioną kreatyninę (to rodzaj wskaźnika stanu nerek) i mocznik, jednak trzeba również zwrócić uwagę na zawartość fosforu, wapnia, sodu, potasu. Podwyższona kreatynina i mocznik niekoniecznie muszą świadczyć od razu o PNN czy w ogóle o problemach z nerkami. Zacznijmy od tego do czego służą nerki, zapewne większość z was chociaż z biologii zna podstawy.  Przede wszystkim ich główną funkcją jest czyszczenie krwi i produkcja moczu.


Diagnoza
Jak sprawdzić czy nasz kot ma PNN? Przede wszystkim badanie krwi wraz z jonogramem, badanie moczu (ciężar moczu i białko) i USG nerek robione u specjalisty. Kiedy to wszystko wykonamy mamy już jakiś obraz co tak naprawdę się dzieje. PNN dzieli się na 4 fazy i to od stopnia zniszczenia zależy przy której fazie jest nasz kot. Widoczne zmiany na USG pojawiają się zdecydowanie później, ważne jest aby robić kontrolne badania, chociaż raz na rok, jednak zaleca się aby co pół roku zrobić podstawową morfologię. Normy oraz dużo informacje można znaleźć tutaj.

Dlaczego choruje?
To pytanie powinien sobie zadać każdy kto zdiagnozował u swojego kota chore nerki, zresztą jakąkolwiek chorobę. Ciężko leczyć kiedy nie wiemy dlaczego tak się stało? Kiedy Haru zachorował na kłębuszkowe zapalenie nerek pierwsze co zrobiłam to zaczęłam szukać powodu. Często jest to trudne, ale przy nieco głębszej analizie możemy chociaż hipotetycznie założyć przyczynę. 
Według mnie pierwsze co powinno nam przejść przez głowę to dieta. Zawsze będę powtarzała jak mantrę, że główną przyczyną wielu kocich chorób w tym nerek jest sucha karma! Kot jako zwierze pustynne został przystosowany do tego aby pobierać płyny wraz z pokarmem, kot nie wypiję całej miski, kilka razy przejedzie językiem jeżeli już i to koniec. Brak wody powoduje, że mocz bardzo się zagęszcza w efekcie nerki zaczynają szwankować. Ostatnio dużo czytałam o narkozie, okazuje się, że i ona ma ogromny wpływ na te paskudną chorobę. Weterynarze często mówią aby zwierzak nie jadł, ani nie pił, o ile to pierwsze jest jakoś uzasadnione, tak w przypadku drugiego zalecenia ciężko się zgodzić. Poza tym weterynarze podczas narkozy nie podają płynów, odwodnione zwierzę, do tego narkoza bez płynów i ciśnienie zaczyna rosnąć! Tak, często podają kroplówki dopiero po zabiegu, a to już niestety jest za późno. Oczywiście są też wady genetyczne, zatrucia i itp, wiele powodów można znaleźć tutaj.  Nie dajcie sobie wmówić, że tylko starsze koty na to chorują, choroba może zacząć się już w młodym wieku!

Objawy 
Kiedy pojawiają się już objawy to może oznaczać tylko, że choroba jest już dość mocno zaawansowana, kot który sika zbyt mało (raz dziennie), bądź ten który sika zbyt dużo. Wzmożone pragnienie, kiedy nasz kot pije to oczywiście powód do szczęścia, jeżeli jednak zaczyna pochłaniać zdecydowanie większe ilości płynów z własnej woli niż do tej pory to jest to już powód do niepokoju. Często zaczyna się od zapalenia dziąseł i brzydkiego zapachu związanego z nadmiarem mocznika w organizmie. Oczywiście apatyczność, koty chore na PNN odmawiają jedzenia często, chudnięcie, łupież czy matowa sierść, ale generalnie jakiekolwiek odchylenie powinno już zacząć niepokoić i warto to sprawdzić. 



Jak sobie radzić?
Na rynku znajdziemy masę leków czy suplementów które poprawiają życie kota z PNN. Miejmy świadomość, że to jest nieuleczalna choroba, nie ma lekarstwa które pozwoli aby nasz kot wyszedł z tego. Nerki raz uszkodzone już się nie zregenerują. Walczymy jednak o to aby kot normalnie funkcjonował, hamujemy uszkodzenie nerek i kontrolujemy wyniki. Nie ma uniwersalnej karmy dla PNN, każdy kot ma inne wyniki. Jeden będzie miał za dużo fosforu, inny wapnia, a jeszcze inny będzie miał problem z białkiem i sodem. Dlatego według mnie tylko BARF się nadaje, tylko dzięki niemu możemy tak naprawdę kontrolować to ile nasz kot spożyje tych wszystkich mikro i makro elementów. Postaram się w innych notkach napisać o różnych lekach, suplementach i generalnie jak wspomóc kota z problemami nerkowymi. 

piątek, 30 października 2015

World Cat Show 2015 Malmö

W tym roku wystawa światowa odbyła się w Szwecji! Gdyby nie fakt, że mam tam rodzinę prawdopodobnie nie porwałabym się na tak daleką podróż i to bez kota. W 2014 niestety musiałam sobie darować światowkę mimo iż była w Czechach, uznałam, że w tym roku nie ma mowy! Z wielkim podekscytowaniem pojawiłam się przed halą gdzie był rozłożony czerwony dywan, oczywiście poza biletem koniecznie musiałam nabyć katalog aby dowiedzieć się kto i gdzie dokładnie przebywa. Rozpoczęcie dość atrakcyjne, tradycyjny taniec ludowy, a potem przedstawianie sędziów wraz z flagami i dość trafnym doborem muzycznym, wszyscy krzyczeli machając flagami z wielką radością. W takich chwilach mimo iż nie jestem hodowcą czuję się jakbym należała do jednej wielkiej rodziny, chociaż byłam bez Haru to jednak pamięć z jego wystawy światowej i powrót tych emocji powodowały, że sama przeżywałam bardzo wszystkie oceny których byłam świadkiem. Oczywiście jak każda wystawa miała swoje wady jednym z nich było to, że większość wystawców miało kartki z numerami nie z tej strony z której mieć powinni, to bardzo utrudniało mi poszukiwania, więc zmarnowałam dużo czasu na bezsensownym bieganiu po sektorach z nadzieją, że w końcu trafię. Koniecznie chciałam zobaczyć te wszystkie gwiazdy jak autentycznie prezentują się na żywo. Oczywiście pewne koty wypadły lepiej, a inne... no cóż.  

Strasznie przeszkadzało mi to, że ring w ogóle nie był oddzielony, trzeba było naprawdę walczyć o miejsce aby cokolwiek zobaczyć, nie wspominając o tym, że właściwie przy samym stoliku stali zwiedzający, a wystawcy nie mieli jak się dostać. Dziwiło mnie również, że to steward wystawiał kota od samego początku, tak duża wystawa to i tak ogromny stres dla kota, a przez tłumy ciężko było nawet usłyszeć opinie o własnym kocie. Polaków była garstka, nie dziwie się, bo w sumie dostanie się do Skandynawii autem jest raczej trudne, a samolot czy rejs to już nieco większe wyzwanie. 

Ja zrobiłam się strasznie wybredna, były koty które chwytały mnie za serce i takie, że zastanawiałam się co one robią na tak prestiżowej wystawie. Tylko jeden maine coon zdobył tytuł World Winner i mówiąc szczerze kibicowałam innemu, mimo iż naprawdę nie można nic zarzucić temu kocurowi, to jednak po cichu trzymałam kciuki za bardzo młodego jeszcze kocurka. Cieszę się, że mogłam zobaczyć rudego kocurka z hodowli Afterglow, który aktualnie mieszka w Norwegii, chętnie oglądałam koty z tzw topowych hodowli, zrobiły na mnie zdecydowanie mniejsze wrażenie niż koty z tymi nieco mniej znanymi przydomkami. Przechodząc po sektorach widziałam jednak całą masę kotów norweskich leśnych, nie byłam zdziwiona, bo jest to rasa skandynawska, niektóre naprawdę mnie zaintrygowały mimo iż nie jest to tak bliska mi rasa jak MCO. Żałowałam bardzo, że światło było tak kiepskie, miałam straszne problemy z robieniem zdjęć, nastawiłam się, że wrócę z całą masą fotek, a tutaj co rusz była rozmazana, niewyraźna albo w ogóle nie mogłam się dostać właśnie na ring... Było troszkę stoisk z akcesoriami dla kotów, zaintrygowało mnie zwłaszcza jedno, takie niepozorne gdzie sprzedawano woreczki z wizerunkami kotów, pomyślałam, że pewnie z kocimiętką/walerianą więc to zdecydowanie coś dla Haru, otworzyłam delikatnie woreczek aby niuchnąć cóż to takiego, zapach jednak mnie wręcz odurzył! Cena nie była jakaś szokująca wiec zgarnęłam, po powrocie do domu rudzielec zaraz wywąchał jak tylko otworzyłam walizkę. Poza tym jakieś dwie machajki z piór bażancich i jeszcze jedna maskotka - mysz, oczywiście również śmierdząca. Pewnie byłby i zachwycony próbkami karm których nie brakowało na wystawie, jednak nazwy firm jak Royal, Hills i itp... odstraszyły mnie aby cokolwiek mu podać. 

Podsumowując bardzo się cieszę, że poleciałam na te wystawę, zawsze powtarzam, że takie wystawy to coś dobrego dla pasjonatów kotów, psów czy nawet kur, można się spotkać i w miłym towarzystwie porozmawiać na tematy które kocha się całym sercem, mimo iż rywalizacja bywa ogromna między wystawcami i naprawdę różni są ludzie wśród nich to i tak uważam, że każda taka impreza jest cenna! Więcej zdjęć można zobaczyć tutaj!



wtorek, 29 września 2015

Wystawa kotów Bydgoszcz 26-27.09.15

Ostatnia moja wystawa była w czerwcu, planowałam w lipcu pojechać do Rybnika, niestety przez wyjazd do Szwecji nieco się pozmieniało. Podobno jednak na lipcowej wystawie było bardzo upalnie więc prawdopodobnie i tak nie mam co żałować. Jakoś początkiem września Ewelina zapytała mnie czy nie mam ochoty przejechać się na wystawę do Bydgoszczy, ostatni weekend moich wakacji to pomyślałam, czemu nie? Kawał drogi, jeszcze tak daleko za wystawą kotów nie wybyłam, ale czy było warto? Powiem tak i nie, tak, bo zobaczyłam całkiem sporo fajnych kotów, spędziłam czas w miłym towarzystwie i na wystawie i również po niej, a nie gdyż brakowało mi stoisk, kotów nie było aż tak bardzo dużo, było kilka nieprzyjemnych sytuacji, podsumowując - jestem jednak zadowolona! Potrzebowałam takiego "kociego" kopa po 3 miesięcznej przerwie od wystaw. Mogłam zobaczyć pięknego kocura z Domu Violi*PL, cudowną szylkretkę z bielą, jej ekspresja po prostu powaliła mnie na kolana, nie zapominając oczywiście o innych jej zaletach, 5 miesięczny kocurek który zadziwił mnie swoją wielkością, a i nie mogę zapomnieć o pewnej dopiero dorastającej panience, którą mam nadzieję, że jeszcze zobaczę gdy stanie się już prawdziwą kocicą! Cudowny kształt głowy, musiałam się dopiero przyjrzeć aby zauważyć gdyż przez swoje umaszczenie wszystko się bardzo gubiło. Najważniejsze jednak było to, że pierwszy raz w Polsce na wystawie można było podziwiać aż 7 koratów! Przede wszystkim temu teamowi muszę podziękować za wspólnie spędzony czas! Zawsze po takiej wystawie choruję na dwie rzeczy: chcę kolejną wystawę, chce kolejnego kota! Rzeczywistość jest jednak okrutna i kolejna moja wystawa to mam nadzieję, że będzie wystawa światowa w Szwecji, a kolejny kot... o tym raczej nie powinnam myśleć, chociaż pewna mała i do tego ruda dama złamała mi serce jakiś czas temu. Fajnie było spędzić czas w starym i nowym gronie.

















środa, 23 września 2015

Jak obsługiwać kota?

Natchnienie do napisania nieco o socjalizacji dostałam przez dość intensywne rozmowy na ten temat z pewną psiarą. Zdecydowana większość kociarzy wychodzi z założenia, że kot powinien robić to na co ma ochotę, nie powinien być do niczego zmuszany czy też uczony (poza korzystaniem z kuwety), powinien jeść to co chce, spać gdzie i kiedy chce, nie potrzebuje kąpieli, a wychodzenie na spacer tylko jeżeli kot ma ochotę. Przychodzi moment w końcu kiedy chcemy coś zrobić, a tutaj jest problem. Nie możemy wyczesać sierści, powstają kołtuny, nie możemy obciąć pazurków, nie możemy kota wykąpać chociaż cały jest wysmarowany tłuszczem z patelni z powodu próby dostania się do niej, nie możemy pobrać krwi chociaż widzimy, że kot marnieje w oczach, podanie kroplówki, wyczyszczenie zębów czy nawet uszu kończy się ranami szarpanymi na naszym ciele, ogromnym stresem dla kota, a bywa, że i podaniem narkozy. W internecie znajdziemy całą masę porad jak kota "obsłużyć" czyli owinąć w ręcznik, zamknąć w transporterze i nakryć kocem, rozmaite sposoby podawania tabletki czy suche szampony dla kotów. Na wystawach często jest mi dane widzieć przerażone koty, które prychają na wszystkich wokół, bywa, że atakują sędziów, chociaż i tak muszą być nauczone więcej, bo dają się wykąpać, wyczyścić uszy, bywa, że pozwolą sobie zajrzeć w kufę. Więc jak to w końcu jest z tymi kotami? Co zrobić aby nasz miniaturowy tygrysek pozwolił sobie na odrobinę ingerencji z naszej strony?
Najłatwiej jest z małym kociakiem, rasowego można zabrać do domu dopiero od 12 tygodnia, ale sam hodowca też powinien zatroszczyć się o dobrą socjalizację kociaków. Jak to rozpoznać? Wchodząc do hodowli w większości przypadków kocięta wręcz pchają się do człowieka zaraz przy wejściu, witają, obwąchują i zaglądają wszędzie gdzie się da. Oczywiście nie każda rasa jest na tyle odważna i trzeba mieć to na uwadze, jednak kiedy już usiądziemy powinno niepokoić nas kiedy kocięta dalej będą gdzieś schowane, a nawet na rękach hodowcy w dalszym ciągu będą się wyrywać i trząść ze strachu. Może się zdarzyć taki pojedynczy egzemplarz jednak nie cały miot! Najważniejszym właśnie zadaniem hodowcy to przyzwyczajenie kociąt do ludzi, już nie przesadzajmy aby było tak dokładnie jak w przypadku szczeniąt, żeby maluchy zabierać na miasto i dostarczać różnych bodźców.  Hodowcy zwykle też jako pierwsi obcinają pazurki, czyszczą uszy, przynajmniej 3x odwiedzają weterynarzy, uczą się życia w nieco większym zwykle gronie, czasami mają okazje poznać też inne gatunki zwierząt. 

Mamy już całkiem dobry początek reszta jednak pozostaje w naszych rękach. Oczywiście zaraz po przyjeździe z maluchem do domu nie powinniśmy być bardzo nachalni, ale już w kolejnych dniach warto powoli wprowadzać pewne przyzwyczajenia. Koty to rutyniarze, dbajmy o to aby kociak dostawał jedzenie o konkretnych porach, jeżeli będziemy się tego twardo trzymać unikniemy wiecznie modlącego się pod lodówką głodomora (kocięta mogą jeść bez ograniczeń). Jeżeli nie lubimy kiedy kociak siedzi wpatrzony w nasz talerz podczas naszego obiadu, a do tego bywa, że wpycha łapkę to po prostu nie pozwalajmy na to, wiem, że te słodkie oczka i do tego mruczenie powoduje, że serce nam mięknie, ale trzeba być często twardym i konsekwentnym. Pozwólmy kotu być kotem, nie róbmy z niego człowieka zgadzając się na wszystko, on nie wyciągnie wniosków ze swojego zachowania, nie będzie potrafił się potem nagle zmienić kiedy nam się odwidzi, bo zmienimy mieszkanie, zaczniemy mieszkać z kimś komu te przyzwyczajenia przeszkadzają. Przede wszystkim sam kot będzie czuł się pewniej wiedząc, że ma swoje granice. Kolejną sprawą jest higiena, tak, koty same potrafią się myć, ale to nie oznacza, że nie nadejdzie dzień w którym będą potrzebowały naszej pomocy. Niezależnie od tego czy będzie mieć długą czy krótką sierść i tak starajmy się od samego początku szczotkować naszego malucha, jeżeli stanie się to dla niego czymś normalnym to już w dorosłym życiu nie będzie chował się pod stół jak tylko wyciągniemy szczotkę. Wiem, że dla wielu osób kąpiel kota to jakaś abstrakcja, ale wierzcie mi bądź nie jednak może nadejść dzień kiedy się przyda, stres jest dla kota ogromnym wrogiem, im więcej nauczymy za kociaka tym bardziej oszczędzimy tego stresu już dorosłemu. 

Najbardziej przydatne są jednak sprawy związane czysto ze zdrowiem, od zawsze mam manie zaglądania w kufę kotu, dobrze kiedy nasz kociasty wie, że wolno nam tam ingerować i nie zrobimy mu przy tym krzywdy. Przynajmniej raz dziennie tam zaglądałam, wkładałam palce czy też czyściłam. Niestety wiele kocich chorób zaczyna się od dziąseł, dobrze więc móc bez stresu dla obu stron zajrzeć tam i w razie potrzeby zaingerować. Dotykamy kota też w różne partie jego ciała, "macajmy" łapy (dużo kotów nie lubi), ale podczas pobierania krwi przydaje się kiedy kot nam pozwala, dotykajmy brzuch, uszy (czyszcząc co jakiś czas!), kot musi nam oczywiście zaufać więc nie może to wyglądać tak, że łapiemy go na kolana i trzymamy na siłę, od małego podczas zabawy, spania czy też pieszczot starajmy się wszędzie wsadzić rączki. Czasami zabierzmy też kota na przejażdżkę autem, nie tylko do weterynarza raz w roku, niech zna odgłos silnika i wygodę transportera. 

Nie obawiajmy się odkurzacza, oczywiście nie trzeba nim machać przed kotem, ale nie wyganiajmy kociaka od razu jak tylko chcemy go uruchomić, pozwólmy gościom wygłaskać naszego pupila, nie chrońmy go przed całym światem, im więcej pozna za malucha tym będzie pewniejszy jako dorosły. Oczywiście jeżeli będzie ewidentny stres dawkujmy emocje, bywa, że strach jest związany z jakąś traumą w hodowli albo został podpatrzony od matki. 

Kot to nocne stworzenie, dużo właścicieli skarży się, że całą noc spać nie można było, bo albo coś zostało zrzucone, albo słoń podeptał po twarzy czy też coś okrutnie miauczało. W przypadku kociąt powiedziałabym, że taki ich urok i trzeba to zaakceptować, jednak z czasem powinniśmy mieć spokój, możemy jednak w nocy tylko ignorować te harce, ewentualnie zmęczyć kota przed naszym pójściem spać, ale to też nie daje 100% gwarancji sukcesu. Koty jednak bez problemu dostosowują się do naszego trybu życia. 

Czytałam jakiś czas temu wpis na forum o kocie rasy ragdoll, który zrobił ze swojego właściciela marionetkę, karmił o 3 w nocy śpiewając przy tym kotu, byłam w ogromnym szoku, ale jak się okazuje nie jest to wcale odosobniony przypadek. Także kocham koty, ale za to że są kotami, nie ludźmi. Nie ma przepisu na idealnie wychowanego kota, bo każdy jest inny. Warto jednak poświęcić trochę czasu na takie zabiegi, mi po 2 latach mieszkania z Haru przyszło nawadniać go strzykawką, czasami karmić na siłę, robić często badanie krwi, USG, echo serca, bywało, że chodził w różnych ubrankach które chroniły go przed drapaniem się, czyszczę mu zęby, podaję olej ze strzykawki, różne tabletki, wszystkie te zabiegi które mają na celu polepszenie jego zdrowia byłyby niemożliwe gdybym od małego nie uczyła go, że czasami muszę wcisnąć swoje łapska tam gdzie nie zawsze by chciał. Moi rodzice często się śmieją, że co to za kot który nie sprzeciwia się kiedy coś mu założę czy się da nakarmić łyżeczką, Haru się nie stresuje, grzecznie siedzi i czeka aż skończę, nie muszę się z nim siłować, a dzięki temu weterynarz stał się dla nas ostatecznością. Nie zabijamy w kocie indywidualisty, ale tworzymy z nim silniejszą wieź, a do tego kot nas obdarza zaufaniem.

czwartek, 10 września 2015

Utrzymanie kota

Jakiś czas temu dostałam prośbę na maila aby napisać ile miesięcznie kosztuje mnie utrzymanie kota. Pomyślałam, że mogłabym nieco przedstawić oficjalnie na blogu począwszy od samego kupna kota aż do "wyrzucania" pieniędzy na zabawki. Ceny oczywiście mogą się między sobą bardzo różnić, każdy tak naprawdę wydaje tyle ile sam chce i na co chce. Wszystkie wydatki podepnę pod rasę MCO.

Zakup kota
 Kota tej rasy na ten moment można kupić już od 1000-2500zł (nie licząc adopcji dorosłych). MCO stały się bardzo popularne liczba ogłoszeń na olx to około 400 (aktualnie brytyjczyki przeganiają i mają ponad 600!). Przez fakt, że konkurencja na rynku jest ogromna to hodowcy naprawdę mają bardzo rozbieżne ceny. Najważniejsze aby wybrać z organizacji takiej jak FIFE, TICA, WCF czy CFA. Druga sprawa, na cenę może wpływać to czy rodzice są badani, czy mają jakieś tytuły wystawowe, od tego czym kocięta są karmione, czy są kastrowane przed opuszczeniem hodowli i w dużej mierze od tego co sam hodowca sobie ustali. Nie będę oryginalna mówiąc, że nie warto kierować się ceną przy wyborze kociaka. Naprawdę z hodowcą można się dogadać jeżeli bardzo komuś zależy, ale pamiętajmy, że to ma być nasz przyjaciel na najbliższych wiele lat (okolice 15). Nie będę przecież doliczać kosztów paliwa i itp, bo każdy sam decyduje gdzie zakupi swojego kociaka, oczywiście znowu się powtórzę, że odległość też nie powinna mieć znaczenia, w przypadku tej rasy to może nawet Twój sąsiad hoduje te koty, ale jeżeli chwyci Cie za serce kociak oddalony o 600km to warto pojechać!





Wyprawka
 Jeżeli nie miałeś do tej pory kota to przed Tobą spore wydatki! Mogłoby się wydawać, że kotu do szczęścia wiele nie potrzeba, wystarczy miska, kuweta i jakiś prowizoryczny drapak, rzeczywiście jeżeli się ktoś uprze to można tak zrobić jednak.... chyba każdy, albo raczej większość chce rozpieszczać swojego futrzaka do granic możliwości, dając mu wszystko to na co zasłużył. Tutaj również ceny potrafią się bardzo różnić, możemy kupować produkty "masowe" albo ręcznie robione czy też nieco bardziej markowych firm. Wszystko zależy od naszego portfela i chęci:




  •  Transporter - ciężko bez niego jechać po kota, firm mamy naprawdę dużo, ale tylko niewiele z nich autentycznie nadaje się dla kota z wagą często powyżej 6kg. Z doświadczenia nie polecam transporterów z materiału, najlepiej sprawdzają się zdecydowanie te z kółkami, zwłaszcza kiedy mamy przed sobą troszkę trasy do pokonania, a kota o niemałych gabarytach. Takie transportery możemy kupić zwykle od 150 do nawet 400zł.  
  • Kuweta - oczywiście i tutaj rozmiar ma znaczenie. Na całe szczęście wydatek nie jest duży, oczywiście akurat w temacie higieny u kotów mamy duże pole manewru. Od kuwet samoczyszczących się do zwykłego kwadratowego plastiku. Ceny mogą się wahać od 40 do nawet 200zł. Uwzględnimy od razu żwirek, z całą pewnością polecam kupować największe worki, wyjdzie to najtaniej, a przy takim kocie, większej kuwecie i tak idzie tego żwirku całkiem sporo. Przykładowo ja kupuję cat's best eco 40l to około 80zł. Taką ilość zwykle mam na około 4 miesiące. 
  • Drapak - bez tego nie wolno się obejść, chyba, że lubimy podrapane meble, kot po prostu musi drapać! Powstało na rynku naprawdę wiele firm z tymi produktami, wykonują na zamówienie, nawet w nowoczesnym stylu. Oczywiście można kupić zwykły słupek pokryty sizalem albo nawet kawałek pnia. Tylko, że dla kota drapak to nie tylko miejsce do drapania, to także miejsce do obserwacji, spania, zabawy, to przede wszystkim jego "azyl". Koszt od 20-5000zł+.
  • Legowiska - wszyscy wiemy, że koty i tak zwykle nie śpią na legowisku przez nas kupionym, najczęściej wolą krzesła, łóżka, kanapy, parapety. Tutaj też mamy jednak pole do popisu. Można zakupić legowiska specjalne na parapet, hamaki przyczepione do krzesła, norki, budki, przyklejone do szyby, zrobione z kartonu. Powstało mnóstwo małych firm które szyją prawdziwe arcydzieła na zamówienie. Takie legowiska zwykle nie przekraczając ceny 200zł, a potrafią cieszyć kota i właściciela, ja przyznam, że należę do osób, które kupowałyby zdecydowanie więcej legowisk niż mam kotów. 
  • Zabawki - mamy piłeczki, lasery, patyczki, wędki, interaktywne, z kocimiętką, walerianą, pluszowe, z gumy. Pod tym względem prawdopodobnie daleko nam do psich zabawek, ale i tutaj można zaszaleć. Jednak co kot to inny gust, nie każdy chce się bawić wszystkim. U mnie furorę największą robią zabawki z walerianą i kocimiętką, czasami różne wędki, ale najbardziej zwykła gałąź na zewnątrz. Zabawki nie są drogie, wędkę można kupić już za 5zł, myszki za 2zł, a kotu naprawdę nie robi różnicy ile na to wydamy. najczęściej i tak wybiorą karton albo rurkę od soku.  
  • Miski - to raczej dość oczywiste, można kupić zwykłe plastikowe za parę groszy, porcelanowe, a do tego często pięknie ozdobione, z metalowymi czy drewnianymi częściami, czego dusza pragnie! Te bardziej ekskluzywne to od 50-200zł
  • Szelki - tak, prawdopodobnie nie dla każdego to będzie rzecz niezbędna, ale według mnie kot nie powinien być zamykany w czterech ścianach bez możliwości wychodzenia (na smyczy!). Warto oczywiście uczyć od małego, wtedy trzeba zdecydowanie wyposażyć się w regulowane szelki, potem gdy kot dorośnie (około 1,5 roku), można już kupić w konkretnym rozmiarze na zamówienie, albo dalej korzystać ze starych, kwestia wyboru. Tutaj ceny zwykle zaczynają się od 20-60zł. 
Żywienie 
Mówiąc szczerze to nie pamiętam ile kosztuje wyżywienie suchą karmą. Pamiętam jedynie, że karmiąc przez jakiś czas Haru lepszym mokrym wydawałam ponad 300zł miesięcznie. Aktualnie na BARFie wszystko zależy od tego co akurat upoluję. Przykładowo kupuję połówkę barana za 10zł/kg, płacę około 150zł, mięsa będzie w okolicach 10/11kg do tego jakieś podroby i mam zapas mięsa na 1,5 miesiąca. Mogę też kupić całą kozę za 20zł/kg czyli płacę około 250zł z czego mięsa będę mieć prawdopodobnie ponad 7kg, czyli mam miesięczny zapas. Ja akurat zwykłam kupować tuszki zwierząt w całości, ewentualnie w połówkach, po prostu mi się to opłaca. Nie mam jeszcze na tyle miejsca aby kupić ćwiartkę krowy, ale mam niedaleko rzeźnie gdzie kupuję "gorsze" gulaszowe za 13zł/kg, chociaż są też odpady za 4zł/kg. Gdybym bardzo chciała mogłabym się zmieścić w 100zł na miesiąc, ale ze względu na fakt, że Haru jest alergikiem i nie może jeść kurczaka to troszku kombinuję. Jeżeli jednak Twój kot nie ma alergii to kura jest jednym z najtańszych mięs i można wydać jeszcze mniej! Suplementy to zwykle duży wydatek na początku, ale potem dokupujesz tylko co jakiś czas pojedyncze rzeczy. Ja akurat korzystam z easy barfa w dużej mierze, czyli raz na 4 miesiące wydaję 120zł, dużo też kupuję oleju z łososia (Haru nerki i serce) i to jakieś 20zł na miesiąc dodatkowo. Jajka najczęściej korzystam z przepiórczych bądź perliczych, jakieś 6zł na miesiąc. Ja z ryb nie korzystam ze względu na dużą ilość fosforu której akurat w przypadku rudzielca unikam. Jak się bardzo chce to nie trzeba dużo wydać, a można karmić kota bardzo urozmaicenie, a do tego zdrowo!

Pielęgnacja
Kiedy jeszcze jeździłam z Haru na wystawy to wydawałam zdecydowanie więcej na różne szampony, odżywki, spraye, pudry, do tego specjalna suszarka, różne szczotki, grzebienie i tym podobne sprawy. Od 2 lat jednak nie ma wystaw w naszym życiu i nie pojawią się już w przypadku Haru. W sumie niedawno sobie to uświadomiłam kupując furminator (oryginalny około 90zł), uznałam, że pora go konkretnie wyczesać, bo tak naprawdę nie mam już po co hodować tej sierści. Warto jednak w przypadku takiego kota mieć jakiś szampon lepszy w domu, zwykle to koszt około 50zł. Ja wiem, że generalnie nie ma potrzeby kąpać kotów, ale wierzcie mi, że to naprawdę odświeża futro na jakiś czas, przy typie sierści mojego Haru niestety występuje coś takiego jak przetłuszczanie, jest to cena za brak kołtunów, dlatego mam zawsze w domu jakiś jeden szampon. Bardzo wygodny jest też tzw suchy szampon, coś niby puder albo taki w sprayu, ja akurat mam firmy Jerob jako spray. Jeżeli kot ubrudzi się w jakiś miejscu, a nie mamy ochoty kąpać całego to pryskamy i przeczesujemy, koszt to od 20-80zł. Oczywiście szczotki i grzebienie, jak wcześniej wspomniałam, warto mieć furminator przy długowłosym kocie również, niestety tendencja do zakłaczania się jest duża, a ja unikam wszelkich odkłaczających past (sama chemia!). Drugą sprawą jest grzebień, najlepiej z rzadko ułożonymi ząbkami, ja używam go do czesania ogona, zwykle cena to od 25-80zł. Można zamiast grzebienia używać specjalnej szczotki do ogona od 25-70zł. Niestety w przypadku tej rasy sporo kotów ma problemy z kołtunami, tutaj często i szczotki czy grzebienie nie pomagają, można kupić coś takiego jak spray ułatwiający rozczesywanie od 60-120zł. Nie muszę chyba wspominać o cążkach do paznokci, płynie do przemywania uszu, patyczkach, wacikach. 

Zdrowie
Wiem, że się powtarzam i przy tym dopiekam bardzo hodowcom, ale  MCO to nie jest zdrowa rasa i warto mieć to na uwadze! Pierwszym i najbardziej powszechnym problemem jest zapalenie dziąseł! Wierzcie lub nie, ale wydacie na to sporo pieniędzy, a i tak zwykle nie pomaga, co oczywiście nie oznacza, że nie warto próbować. Przede wszystkim od malucha już o to dbamy, kot do 6 miesiąca wymienia zęby i nie ma na co czekać. Szczoteczkę możemy kupić taką zwykłą dla niemowląt albo nawet używać zwykłych wacików. Pasty do zębów dla zwierząt to nie jest duży koszt, bo jakieś 20zł. Polecam jednak jakieś konkretne specyfiki na kamień nazębny i przeciwko zapaleniom. Wtedy to od 40-100zł. Poza dziąsłami mamy także  ukochane przez wszystkich HCM! Echo serca już wcześniej wspomniałam od 100-200zł raz na 1,5 roku. Poza tym kota trzeba szczepić co 2 lata zwykle, jakieś 60zł, odrobaczyć (chociaż ja nie odrobaczam jeżeli nie muszę), jakieś 15zł, poza tym kontrole u weterynarzy, badanie krwi podstawowa morfologia -70zł, chociaż warto zawsze obszerniej zbadać krew, skoro już kłujemy kota to lepiej zbadać od razu więcej niż potem wracać na kolejne "dręczenie" koteczka. Niektórzy też podają różne witaminy, suplementy, pasty i itp. Ja jednak nie korzystam z tego gdyż kot jest na BARFie, polecam zasiać trawę dla kotów i dobrze karmić, a można sobie darować tego typu "dodatki". 


Zabezpieczenia
Mając w domu kota niestety trzeba co nieco zabezpieczyć. Kot to zwinne i skoczne stworzenie, do tego jest giętki więc potrafi się przecisnąć przez wiele otworów. Najważniejsze są jednak okna! Naprawdę jeżeli musimy otwierać czy uchylać nawet okna warto je jakoś zabezpieczyć, może to być zwykła siatka, którą użyjemy też do balkonu, przykładowo trixi 2 x 1,5m 30zł. Wydatek wbrew pozorom nie jest jakiś duży, a poza tym zawsze można znaleźć jakieś tańsze zamienniki w sklepach z narzędziami. MCO nie nalezą do kotów które kochają wysokości, ale bywają niezdarne więc warto się zastanowić gdzie odłożymy ukochaną figurkę, Zawsze możemy zamontować dla kota różne półki, w przypadku takich kotów warto je dodatkowo czymś wspomóc, bo inaczej może oderwać półeczkę z kawałkiem ściany. Takie półeczki też w zależności od firmy i wielkości to koszt od 50-200zł. 

Podsumowując utrzymanie i w ogóle sam zakup kota, a do niego akcesoriów to nie jest tania sprawa. Oczywiście kot się nie obrazi, że kupimy coś za 5zł podczas gdy moglibyśmy wydać i 100zł, duża część tych akcesoriów jest dla nas, żebyśmy sami mogli się tym nacieszyć. Najwięcej wydajemy na żywienie, ale bywa, że kot choruje i grube tysiące muszą na to pójść, warto mieć to na uwadze. Ja miesięcznie nie wydaję myślę więcej jak 300zł, ale tak naprawdę wolę tego dokładnie nie liczyć, po co psuć sobie humor haha.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Wybór rasy

Nawiązując do mojego ostatniego wpisu pomyślałam, że zgłębię się bardziej w temat wyboru kotów rasowych bądź dachowców. Do wyboru mam całkiem sporo ras, tutaj jest lista TICA to największy spis kocich uznanych ras akurat przez tę organizacje. W Polsce mamy też WCF i FiFe, jednak FiFe ma zdecydowanie mniejszą listę. Tutaj od razu mamy też zdjęcia i opis każdego przedstawiciela.

Teraz po kolei, kiedy już zdecydowaliśmy się na kota rasowego musimy dokładnie się zastanowić czego oczekujemy, jak duży mamy dom/mieszkanie, jak dużo mamy czasu, czy w domu są dzieci oraz jak dużo cierpliwości mamy. Chociaż mogłoby się to wydawać dziwne to naszym pierwszym kryterium powinien być charakter kota, może nie różnią się one między sobą tak bardzo jak psy ze względu na swoje predyspozycje do pracy, to jednak potrafią być bardzo rozmaite. Tutaj zadanie mamy dość trudne gdyż hodowcy zwykle klepią jak mantrę to samo "mądry, towarzyski, uwielbia się przytulać, po prostu kotopies!". Pytanie tylko czy my chcemy psa czy kota? No właśnie.... jeżeli ktoś szuka w kocie psa niech po prostu zapomni i zastanowi się przez chwile. Jednak zawsze można trafić na hodowcę który opisze nam zdecydowanie dokładniej, przede wszystkim pytajmy o wady, o to jak dużo energii mają już jako dorosłe koty, czy są rozmowne czy też ciche, inteligencja też może być ważna, niektóre rasy są nieco bardziej kreatywne i lepiej sobie radzą z naszymi zakazami czy też szafkami/lodówkami czy nawet drzwiami. Wiem, że wygląd jest ważny, kot ma się nam podobać, ale co jak jesteśmy spokojni, mamy mało czasu i niezbyt uwielbiamy gonitwy po mieszkaniu decydujemy się na kota bengalskiego/korata? Taki kot zaczyna wtedy demolować mieszkanie, nieustannie miauczy aż wreszcie doprowadza nas do szału, ale przecież taki ładny! Na końcu nieszczęśliwi jesteśmy i my i kot. Bądź odwrotnie marzyliśmy o kocie z ADHD, który po prostu rozniesie nam dom, a kupujemy brytyjczyka/ragdolla, który chętnie z daleka poobserwuje naszą wędkę którą machamy energicznie w każdą stronę.

Zaraz po charakterze no właśnie wygląd, ale nie tyle wygląd co sierść. Jeżeli nie lubimy czesać kota, nie mamy na to czasu to wybierzmy rasę krótkowłosą bez podszerstka, rasa bez sierści wymaga więcej pielęgnacji niż nam się wydaje więc tutaj na wstępie odpada. Takie koty to np koraty, koty orientalne czy syjamskie, singapury bądź cornishe czy devony (tutaj kręcona sierść), krótkowłose koty z podszerskiem niestety tracą sierść i to w bardzo dużych ilościach, jest krótka przez co łatwo się wbija, dla takiego kota najlepszy jest furminator, a dla nas odkurzacz i pogodzenie się, że sierść kota to najlepsza przyprawa do dań. Jeżeli jednak kochamy godzinami czesać rozmruczanego włochacza (o ile przyzwyczaimy kota od małego) to bez problemu można pomyśleć o persie czy maine coonie, syberyjczyku czy norwegu. Bywa, że kochamy długą sierść, ale czesanie nam nie w smak to na pocieszenie istnieją koty półdługowłose bez podszerska, np tureckie angory, amerykańskie curle czy somalijczyki.

Utrzymanie... często słyszę, że co za różnica w utrzymaniu jednego czy dwóch kotów, jeżeli karmi się tylko suchą karmą w dużych workach, kupuje się masowo tani żwirek, a do weterynarza chodzi się raz na jakiś czas, to rzeczywiście trudno się z tym nie zgodzić. Patrząc na przykład mojego Haru, jego miesięczne utrzymanie na samo mięso to koszt od 150-250zł, zależy jakie mięso akurat dopadnę. Gdyby był kotem mniejszej rasy zjadłby połowę tego czyli koszty sporo by spadły. Do tego predyspozycje na pewne wady, u maine coonów czyli jak w przypadku mojego Haru powinno się wykonywać echo serca kontrolne (koszt od 125-200zł), mają często poważne problemy z dziąsłami, leczenie, diagnozowanie czy usuwanie kamienia to też nie małe koszta. Oczywiście każdej rasy kot może chorować na HCM czy na dziąsła, ale trzeba mieć na uwadze pewne skłonności i liczyć się z możliwymi wydatkami na konkretne badania.Od dostępności rasy często też zależy jej cena, im bardziej popularne tym jest niższa, aczkolwiek lepiej ceną nie kierować się wybierając przyjaciela na wiele lat, bo można potem tego żałować. 

Jeżeli wszystko to weźmiemy pod uwagę prawdopodobnie nasz wybór będzie udany! Warto przed zakupem kociaka poznać kilku przedstawicieli swojej wymarzonej rasy, najlepiej w warunkach domowych niż tylko na wystawie. Oczywiście pytajmy zawsze o indywidualny charakter danego kociaka, mimo wszystko przecież zawsze mogą się między sobą różnić!


środa, 5 sierpnia 2015

Rasowy....dachowiec?

Dzisiejszym światem zawładnął facebook! Chcąc nie chcąc zaczęłam się na tym portalu udzielać i dołączać do grup o konkretnej tematyce, przede wszystkim kociej. Koty rasowe mam w domu od roku 2007, nigdy nie poczułam ze strony właścicieli dachowców takiej nienawiści wobec kotów rasowych jak właśnie na fb. Troszkę mnie to zasmuciło, że tak często toczą się walki które koty są lepsze, te rasowe czy te bezdomne z ulicy? To takie proste podzielić świat na czarno-biały, Ty jesteś za tym to jesteś dobry, a Ty masz inne zdanie więc odejdź ode mnie szatanie! 

Głównym argumentem przemawiającym za tym, że hodowcy kotów to powszechne zło jest fakt, że teoretycznie odbierają bezdomnym kotom domy. Hmm...według mnie jeżeli ktoś decyduje się na konkretną rasę to z jakiegoś powodu, często jest to wygląd, ale i coraz częściej też charakter! Podejrzewam, że gdyby ta osoba nie zdecydowała się na rasowca prawdopodobnie nie wzięłaby żadnego kota. Drugim typowym hasłem rzucanym jest to, że przyjaciela się nie kupuje. Rzeczywiście, trudno się z tym nie zgodzić, ale co jest temu winny ten kociak? Ludzie wyśmialiby hodowce gdyby jak DT/fundacje/schroniska zbierałby pieniądze na utrzymanie swoich kociąt, dlaczego więc miałby oddawać kocięta za darmo? Często nie bierze się pod uwagę faktu, że pewne rasy są trudno dostępne, sprowadzenie kotów hodowlanych, krycie i popularyzowanie pewnych ras to ogromne koszta. Zaraz ktoś odpowie, ale po co te rasy? Tutaj również pojawiają się pewne braki, istnieje coś takiego jak rasy pierwotne, powstały one bez ingerencji człowieka. Wyginęłyby jak żbiki w tym momencie przez to że mnożyłyby się z innymi, wiele osób pracuje po prostu nad tym aby dana rasa przetrwała, są to np, maine coony, norweskie leśne, koraty, syberyjczyki, rosyjskie niebieskie, tureckie angory i vany, są też takie rasy których istnienie trudno wyjaśnić. Wiele z nich to po prostu część kultury danego kraju, w Tajlandii koty są święte, koraty biorą udział w ważnych uroczystościach, turecka angora jest skarbem Turcji i te koty trzymane są wręcz w zoo dla podtrzymania tej rasy, a japoński bobtail to duma Japończyków! Koty od wieków towarzyszyły nam ludziom, tak jak różnimy się językami, historią tak możemy różnić się i kotami! Ponieważ świat się stał otwarty i wolno nam poruszać się po całym świecie to posiadając te koty możemy "posmakować" niemal kultury danego kraju i po prostu się zakochać! Oczywiście, są też rasy stworzone poprzez ingerencje człowieka jak cornish rex, kot orientalny, dexon rex, amerykański curl czy selkir rex, trzeba jednak pomyśleć o tym, że ich wygląd najczęściej zawdzięczamy naturalnej mutacji jak np uszy u curla czy kręcona sierść u devona bądź cornisha. Pewne rasy również mi się nie podobają jak chociażby munchkin, według mnie to odebranie takiej rasie tego co w kocie jest najważniejsze, chociaż właściciele i hodowcy twierdzą, że kot który wygląda jak jamnik może całkiem dobrze funkcjonować, a niedawno pojawiły się także bambino, nie dość, że wyglądają jak munchkiny to jeszcze są bez sierści, a jakiś czas temu widziałam też bambino z uszami jak amerykański curl. Ludzie czasami nie znają umiaru i oczywiście uważam, że to jest złe! Zabawa w Pana Boga nie zawsze wychodzi na dobre zwierzętom, dlatego uważam, że tylko nieliczni powinni zostawać hodowcami, powinno się wręcz przeprowadzać jakieś egzaminy z wiedzy! Jestem więc zdania, że kultura to coś pięknego, to z jaką pasją są czczone pewne rasy w swojej ojczyźnie jest dla mnie czymś niesamowitym, z wielką przyjemnością słucham hodowców koratów którzy opowiadają o tym jak te koty żyją w swojej ojczyźnie i jak ważnym dobrem tam są! Według mnie nie ma jednak żadnej lepszej rasy ani żadnego lepszego dachowca, to na co się zdecydujemy to nasz indywidualny wybór, należy się jednak zawsze szacunek drugiej osobie o ile nie wyrządza krzywdy i nie obraża innych, pamiętajmy, że wszyscy tak naprawdę pragniemy jednego - dobra dla naszych kotów!

Nawiązując jednak do bezdomności to przede wszystkim brak kastracji u prywatnych kotów się do tego przyczynia, rodzą się kocięta i są oddawane, ludzie często wolą z takich miejsc niż pójść do schroniska czy fundacji, a jeszcze do tego jakby mieli do wyboru kociaka, a kota dorosłego. Ile osób, które uważają koty rasowe za zło tego świata ma właśnie dachowce od ludzi prywatnych? Dlatego nie zawsze jestem pewna czy przez ich słowa przemawia zazdrość, zaglądanie w czyiś portfel czy jednak dobro zwierząt? Pewnie znajdą się osoby z obu tych grup, miejmy jednak na uwadze, że posiadanie dachowca czy rasowca nie wyklucza posiadania tego drugiego ;). 


wtorek, 28 lipca 2015

Fretkoświr?

Stosunkowo dawno nie pisałam, ale czas się w końcu odrobić! Na wstępie bardzo chciałabym podziękować Milence za jej prezent, bardzo mi miło, że tak się postarałaś i pomyślałaś o nas, a do tego cieszę się, że podobała Ci się książka! Wybacz, że piszę dopiero teraz, ale miałam się tym zająć po powrocie z wakacji, a dokładnie dzień przed wyjazdem odebrałam Twój list z poczty. Jeszcze raz dziękuje!

Przyznałam się parę wpisów wcześniej, że zapisałam się na kocie mioty, jednak sprawa z HCM u Haru zmieniła całkiem wszystko, obiecałam mu, że nie będę już więcej do domu przyprowadzać kotów za jego życia. Powróciły wtedy moje marzenia sprzed 2 lat kiedy to zakochałam się w fretkach odwiedzając hodowle ArgentoVivo. Postanowiłam, że spróbuję, ale najpierw muszę się dowiedzieć jak zareaguje Haru gdyż zbyt łownym jest kotem abym poszła na żywioł. Odwiedziła mnie Monika właścicielka bloga Damon the Border Collie wraz ze swoją fretką Drackiem. Przetestowałyśmy więc Haru, jego reakcja dała nam do zrozumienia, że bardziej niż polować ma ochotę zwiać, bo cóż to za dziwny stwór? W końcu za namową Moniki uznałam, że się zdecyduje! Początkowo wybrałam inną hodowle, ale później stwierdziłam, że powrócę do źródeł skąd moja miłość frecia się wzięła i pojechałam do hodowli ArgentoVivo, wypuszczone zostały wszystkie maluchy, a ja nie mając w zasadzie konkretnych kryteriów przyglądałam się im, jeden zdecydowanie był mną zainteresowany, właścicielka hodowli jednogłośnie z moim bratem uznali, że jesteśmy sobie pisani i tak oto wróciłam do domu z Axelem o umaszczeniu sable point, a do tego halfangora!

W domu nazywa się Kuma z języka japońskiego to niedźwiedź, zawsze wiedziałam, że tak nazwę swoją pierwszą fretkę, dlaczego? Przy zabawie wydają dźwięki niczym mały niedźwiadek, a do tego ich kształt łapy bardzo mi przypomina te potężne zwierzęta. Kuma mieszka z nami tydzień i z Haru żyją jeszcze mocno na dystans, ale już bez syków. Za to maluch znalazł najlepszego kumpla w testerze Dracu z którym często się widujemy.  Niczego nie żałuje, Haru nie robi scen zazdrości, a ja w końcu mogę spróbować z innym stworzeniem.  Kuma na pewno przewinie się tutaj jeszcze nie jeden raz!






wtorek, 30 czerwca 2015

Serce masz tylko jedno....

Nie byłam ostatnio zbyt aktywna, ale to dlatego, że wiele się u nas działo. Haru od maja zaczął wymiotować, robiliśmy mu badania krwi, USG nerek, wyszło, że to pewnie było zwykłe zatrucie, ale po jakimś miesiącu pojechałam do Krakowa aby wykonać echo serca, a tutaj mała niespodzianka, po 5 latach okazuje się, że mój Haru ma HCM! Szmery bardzo dobrze słychać, a serce no cóż... największym autorytetem w temacie kardiologii w Polsce jest dr Niziołek, dowiedziałam się, że będzie w tej samej klinice w ostatnie dwa dni czerwca. Wczoraj ponownie powtórzyliśmy echo i ku mojemu "zdziwieniu" okazało się, że rudzielec ma jedną z rzadszych odmian HCM, a dokładnie zostało to opisane tak "Nieklasyczny przerost serca - kardiomiopatia przerostowa dotycząca części podstawnej przegrody międzykomorowej". Dobra wiadomość jest taka, że Haru prawdopodobnie pożyje jeszcze wiele lat i to bez podawania leków na które wcześniej źle reagował, takie szczęście w nieszczęściu. 

Długo myślałam czy w ogóle ujawnić tą informację, dlaczego? Bo HCM u hodowców MCO to temat tabu, chociaż jest to najbardziej istotna choroba w tej rasie i mają ku temu predyspozycję genetyczną to każdy uważa, że jego ten problem nie dotyczy, ja również należałam do osób które myślały, gdzie tam, HCM u mojego kota?  Przecież gen test N/N, rodzice przebadani, żyją dość długo, to czemu miałby chorować? W tym wieku już ciężko określić czy jest to choroba nabyta czy genetyczna, nie mam jednak zamiaru "wieszać psów" na hodowcy, dlatego, że nawet w najlepszej hodowli, po najlepiej przebadanych rodzicach rodzą się kociaki i umierają potem na HCM, na ten moment nie jesteśmy w stanie zbadać wszystkich odmian kardiomiopatii, jedyne co możemy to wykonywać echo serca co 1,5 roku, akurat w przypadku mojego Haru na ten moment co pół roku. Wciąż jest jednak cała masa hodowców którzy nie wykonują echa serca, bagatelizują problem, dr Niziołek sam powiedział "nie ma co się Pani dziwić, MCO to najbardziej chora rasa kotów na ten moment", hodowcy są bardzo zniesmaczeni kiedy zwracam uwagę na to w jakim kierunku zmierza ta rasa, popularność to najgorsze co mogło spotkać te koty! Nie zapominajmy, że jest to rasa pierwotna, człowiek nie przyczynił się do jej powstania, a dzisiaj człowiek przyczynił się do tego, ze niemal każdy przedstawiciel tej rasy ma jakieś problemy. Właściciele kastratów przede wszystkim mają prawo o tym mówić, bo to my kupujemy te koty i chcemy, aby zostały z nami do końca. Hodowcy często oddają wykastrowane później koty hodowlane i nie odczuwają tego tak bardzo. Za parę lat nikt już nie będzie kupował MCO, bo tak zostaną zniszczone, ale co tam, wciąż zakładajcie kolejne nowe i nieprzemyślane hodowle tej rasy, a "starzy wyjadacze" przecież wszystko im wolno, prawda?