Dawno
nic się nie odzywałam, bo miałam ręce pełne roboty! Od maja działo się
bardzo dużo, zaraz Wam tutaj streszczę mniej więcej co... Najważniejsze
jednak wydarzyło się stosunkowo niedawno, bo pojawił się u mnie nowy
kot. Tym razem mój na własność, bez żadnych umów o współwłasność, bez
dzielenia się z kimkolwiek innym, nareszcie własny, długo i skrupulatnie
wybierany i bardzo przemyślany. Chciałam przedstawić kocurka o
przydomku Wildfire Stradivaripuss, a domowo po prostu Akira:
Kto to? Co to? I jak to? Akira jest pierwszym w Polsce srebrnym Somalijczykiem, urodzonym 19 marca 2018 roku.
Tak, to po prostu Somalijczyk tylko o umaszczeniu cynamonowym z
dodatkiem srebra, fachowo określając silver sorrel. Dlaczego taka rasa?
Na to złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim chciałam mieć kota z
którym będę mogła chodzić w górskie wycieczki, ale i do miasta, na
wakacje czy też na wystawy. Żeby takiego kota mieć musiałam zakupić
socjalnego i odważnego malucha, którego będzie łatwo się oswajało z
rzeczywistością. Myślałam o kilku rasach, ale przede wszystkim wszystko
kręciło się wokół tureckiej angory, kota somaljskiego, bengalskiego i
może korata. Tureckie angory odpadły z wielu powodów, ale głównym było
to, że są bardziej płochliwe jak uznali ich hodowcy. Koty
bengalskie wydawały się najbardziej odpowiednie, jednak jest masa
naprawdę złych hodowli, a do tego chciałam kociaka o umaszczeniu, które w
Polsce raczej nie występuje. Za takowego za granicą musiałabym zapłacić
w okolicy 3 tysięcy euro, nie oszukiwałam się, nie stać mnie było.
Tutaj miałam więc konflikt, korat czy somalijczyk? Z koratami było o
tyle łatwiej, że mieszkają ode mnie tylko raptem 80km, świetnie znam się
z ich hodowcą, mogłabym je odwiedzać od malucha i już od początku
przyzwyczajać do różnych zabiegów czy innych szaleństw. Serce jednak
mówiło, że długowłose koty zawsze były mi bliższe. Oczywiście, gdzieś
między tym wszystkim pojawiały się MCO. Urodziło się kilka sztuk, które
naprawdę mnie zachwyciły i pewnie gdyby nie fakt, że poszły one do
hodowli to kto wie co by się działo... Jednak w 2016 roku nawiązałam
kontakt z hodowcą według mnie najlepszych sreber w Europie, a dokładnie z
Elizabeth Wilcox, właścicielką hodowli Stradivaripuss. Udało mi się do niej "dobić" dzięki Krystynie, właścicielce hodowli Fryga*PL, jestem jej za to szalenie wdzięczna!
Moje serce wtedy podbił dziadek mojego Akiry - Mozart Stradivaripuss,
najbardziej utytułowany srebrny somek jaki należy do organizacji FiFe,
był nawet nominowany do tytułu Zwycięzcy Świata! Na zdjęciach już mnie
zachwycał, ale dopiero zobaczenie go na żywo przekonało mnie, że to był
dobry wybór. Ok, zdecydowałam się, ale mamy rok 2016, a przecież Akira
pojawił się dopiero w 2018... Cieszę się jednak, że dopiero teraz
zdecydowałam się na malucha. Potrzebowałam sporo czasu, żeby nauczyć się
czym jest socjalizacja z otoczeniem, co trzeba pokazać takiemu
dzieciakowi, żeby później się tego nie bał. Potrzebowałam też mentalnie
przygotować się, dostosować pokój i tym razem opracować inny plan, żeby
zapoznać go z Haru. Na początku właśnie tego roku jednak napisałam do
Elizabeth, że jestem gotowa i bardzo chciałabym malucha od niej.
Dostałam w zamian odpowiedź, że wszystkie jeszcze nienarodzone maluchy
są już zarezerwowane. Wiedziałam, że u niej w hodowli jest tylko jeden
miot w roku, więc musiałam czekać, uznałam, że w porządku. W
międzyczasie rozglądałam się jeszcze za bengalami, ale kontakt z
hodowcami coraz bardziej mnie zaskakiwał. W końcu początkiem maja
dostałam maila, że w miocie jest srebrny kocurek, który będzie
prawdopodobnie wolny, a do tego jak chciałam, ma duży potencjał
wystawowy. Bez wahania się zgodziłam jak tylko zobaczyłam jego zdjęcia.
Wiedziałam, że to jest to!
Ok,
kociak zarezerwowany, a teraz trzeba jeszcze po niego pojechać... Może
nie mam się czym chwalić, ale prawo jazdy zrobiłam dopiero we wrześniu
2017 roku, a przede mną było 1400km łącznie do pokonania. Nie muszę
mówić, że trzęsłam portkami? Oczywiście, mogłam zamówić kuriera
zwierzęcego, ale kto by nie chciał zobaczyć rodziców kociaka i poznać na
żywo hodowcy? Dla mnie to było bardzo ważne, żeby zobaczyć jak żyją i
poznać wszystkie koty. Na całe szczęście mam kogoś kto był gotów
pojechać ze mną i zrobić połowę trasy, w tym miejscu bardzo dziękuję
Monice i naszemu towarzyszowi drogi Damonowi!
Wyprawa do Austrii była szaleństwem, pokonałyśmy całą drogę w 24
godziny, jestem do dzisiaj zaskoczona, że naprawdę dałam radę! Na
miejscu poznałam rodziców, dziadków i jeszcze trochę dalszej generacji
mojego malucha. Oczywiście zobaczyłam też jego siostrę, brat niestety
opuścił dom tego samego dnia, ale nim my dojechaliśmy. Jak weszłyśmy do
hodowli to wszystkie koty się pochowały, ale czemu? Bo weszłyśmy z psem,
a hodowczyni psa nie posiada. Po chwili jednak dorosłe koty szybko się
ośmieliły, siostra Akiry również, a moje sreberko dalej nie! Mocno
spanikowałam, że to się źle zapowiada, a jego przyszłość podróżnicza
jest pod znakiem zapytania. Jednak w końcu i on się przełamał i zaczął
się bawić w towarzystwie Damona. Ulżyło mi... Podróż głównie spędził na
moich kolanach bądź Moniki, w zależności od tego kto aktualnie
prowadził.
Moja cudowna mina... |
Tym
razem byłam mądrzejsza, wiedziałam, że do tej pory dokacania, które
przeszłam z Haru nie były udane, z różnych powodów. Ostatni raz
zamieszkał z nami w 2014 roku Bussho, też maine coon. Pokochał on moją
mamę i tak się też stał jej kotem, nie było opcji, żeby żył w zgodzie z
moim rudzielcem. Był bardzo zazdrosny, a Bussho przy jego płochliwej
naturze jeszcze bardziej prowokował do wojny. Dom więc został podzielony
tak, żeby każdy z nich mógł żyć osobno ze swoim ukochanym człowiekiem.
Wiedziałam, że tym razem też bardzo ryzykuję, uprzedziłam oczywiście
hodowcę jak sprawa może wyglądać. Byłyśmy jednak pewne, że charakter
Akiry i Haru powinien się "zgrać". Teraz wprowadziłam go przy pomocy
socjalizacji z izolacją. Jak to wyglądało, co dokładnie zaplanowałam i
dlaczego tym razem osiągnęłam tak świetny rezultat, na pewno opiszę w
następnej notce. To był spektakularny sukces, który w dużej mierze
zawdzięczam psiemu szkoleniowcowi, który uzmysłowił mi, że z kotami też
można pracować na motywacji. Na ten moment mogę powiedzieć, że Haru i
Akira żyją spokojnie koło siebie, mały czasem dostanie w czapę jak za
dużo zaczyna, ale poza tym jest w porządku. Rudzielec nie odstawia
żadnych aktów zazdrości, nie broni kuwet, misek, zabawek. Nie chwyta go
za kark i nie przygniata do podłogi, to ogromny sukces, z którego bardzo
się cieszę! Przy wcześniejszych kotach nawet jak były maluchami takie
sytuacji, miały miejsce codziennie... Przyznam, że tym razem i ja
emocjonalnie byłam stabilniejsza i mniej się bałam, bo widziałam, że ze
strony Haru nie ma niepożądanych przeze mnie reakcji.
Ok,
jest sobie teraz Akira i co dalej? Na pewno poświęcę też jedną notkę
temu jak wygląda socjalizacja Akiry ze światem, jak z nim pracuję, uczę
go, pokazuję mu wiele rzeczy i jakie wyniki osiągam. Na to potrzebuję
jednak więcej czasu, bo te początkowe fazy socjalizacji u niego są jeszcze
niezakończone. Kupiłam go z myślą o wystawach, ale przede wszystkim jak
wcześniej wspomniałam, chciałam mieć kota do wypraw, a też takiego,
którego będę mogła zabrać ze sobą na wakacje, szkolenie czy jakiekolwiek
inne wyjazdy. Somalijczyk nie był tylko świetnym wyborem jeżeli chodzi o
charakter czy wygląd, ale również zdrowie miało dla mnie duże
znaczenie. Nie chciałam znowu biegać po weterynarzach jak szalona, nie
wiem co będzie tym razem, ale liczę, że wszystko odbędzie się dużo
spokojniej. Nie jest to popularna rasa, pewnie niektórzy z Was pierwszy
raz w życiu na zdjęciach zobaczą tę odmianę albo nawet, tę rasę. Wzięłam
też po przodkach, których naprawdę dobrze prześwietliłam, miałam na to
sporo czasu. Czy planuję hodowlę? Raczej nie... Czy to koniec z MCO? Też
wątpię, nie wyobrażam sobie życia bez tego gadającego wielkoluda,
chociaż jeden w moim życiu zawsze musi być :)