tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

poniedziałek, 23 lipca 2018

Wybór hodowli - kot kolankowy

Nie będę pisała notki o tym jak wybrać kota hodowlanego, bo jedna notka na to zwyczajnie by nie wystarczyła. Zresztą, kim jestem, żeby pouczać w tym zakresie? Tym bardziej, że sama kotów nie rozmnażam... Chciałabym jednak poruszyć temat wyboru kota rasowego z legalnej hodowli. Nie będę się tutaj rozpisywać jak już kiedyś wspomniałam o legalnych związkach, prawdziwych rodowodach i tego typu. Znajdziecie mnóstwo poradników w internecie na ten temat, nie ma potrzeby powielać tematu. Ostatnio jednak nastała moda na wybór kota z hodowli, która karmi tylko BARF'em. Jestem lekko zniesmaczona tym co się zaczyna dziać w tzw. internetach. Postanowiłam, że przedstawię Wam nieco mój punkt widzenia....

Jak pewnie większość z Was zauważyła od około dwóch lat panuje powiedzmy, moda na dietę BARF. Nie będę tutaj może mówić o plusach i minusach zaistniałej sytuacji, ale przez ten fakt sporo się dzieje w kocim światku. Coraz częściej widzę szczególnie na facebooku wpisy pt. "szukam kota, jakie hodowle polecacie?" i odpowiedzi, że sprawdź czy hodowla karmi surowizną z suplementami. Oczywiście koniecznie przy pomocy kalkulatora mają być robione mieszanki, jakikolwiek inny sposób jest po prostu zły! Jeżeli jakiś hodowca nie karmi tak to jest po prostu pseudo, nie powinien mieć hodowli, ani w ogóle nawet kotów! Do piekła z nim, sadysta skończony po prostu! Ja to się nie odzywam, bo aż strach... Widzę jak wyzywani są hodowcy, którzy odwalają kawał dobrej roboty na wielu polach i to tylko dlatego, że według innych nie chce się im karmić BARF'em... Potem się dziwić, że określani jesteśmy jako fanatycy i strach w naszym towarzystwie przyznać się, że karmi się suszem, bo zaraz ktoś wyskoczy. 


Może powiem jak według mnie powinno się wybierać hodowlę, co według mnie jest najważniejsze. Mam troszeczkę inne podejście, bo ja mam jednak koty wystawowe, ale uważam, że wiele rzeczy może się pokryć. Po pierwsze - kontakt z hodowcą! Jeżeli hodowce nie interesuje gdzie kot będzie mieszkał, w jakich warunkach, co w związku z nim planuje, jak nieco wygląda moje życie to po prostu szkoda mojego czasu. Jeżeli na mój elaborat odpisuje mi - "tak, mam wolne kociaki, ten kosztuje 1,5 tys euro, a tamten 2 tys euro" to ja podziękuję, i nie dlatego, że ceny są wysokie. To jak hodowca ze mną rozmawia już dużo mówi o jego podejściu do zwierząt, czy myśli o nich jak o członku swojej rodziny, o podopiecznym za którego czuje się odpowiedzialny, czy raczej chodzi po prostu o pieniądze. Ok, kontakt się udał, jestem zadowolona, co dalej? Badania rodziców, niby się o tym mówi, ale jakoś nie widzę, żeby to miało większe znaczenie w dyskusjach o wyborze hodowli. Nabierzmy świadomości jakie choroby genetyczne ma wybrana przez nas rasa i na co powinni być zbadani rodzice. To jest naprawdę ważne! Sprawdźmy czy nasz hodowca robi badania krwi kontrolne, czy dba o badania FIV, FelV, wykonuje echo jeżeli rasa jest predysponowana. Widziałam wiele hodowli, które barfują, a na fotach kociaki mają piękny wyciek z oczu i nosa, i co z tego, że na surowiźnie? Już pominę tutaj etap rodowodu i typu, bo zakładam, że nie jest to interesujące przy zakupie kastrata, ale to są dodatkowe rzeczy na które ja patrzę przy wyborze kota. Potem pojawia się ilość kotów w hodowli. Szok, nie? Jakie to ma znaczenie? Przecież jak ktoś ma ogromny dom i wielki ogród to może mieć i 20 kotów, prawda? Dla mnie niestety, ale nie! Co z tego, że ma miejsce, a co z czasem? Nie wszyscy mają liczne rodziny gdzie znajdzie się jedno dziecko przynajmniej na dwa koty. Dla mnie hodowle, które mają za dużo kotów w swoim domu po prostu odpadają. Nie chcę mieć dzikusa, który człowieka widzi tylko przy wymianie żwirku i podaniu jedzenia. Chcę mieć z miejsca gdzie hodowca obserwuje malucha od urodzenia, potrafi mi powiedzieć jaki jest, co lubi i na co powinnam zwrócić uwagę. Chcę, żeby był dotykany, całowany, brany na ręce regularnie. Jak ktoś ma 20 kotów na stałe i w tym samym czasie z 5 miotów, a nawet jeżeli nie pracuje to ma też inne obowiązki to jak znajdzie czas? Karma, teraz dopiero zainteresowałabym się co jedzą koty. Kociak z hodowli gdzie jest BARF to spore ułatwienie i duży start. Po pierwsze zakładam, że taki maluch jest silniejszy, jest nauczony takiego jedzenia i nie ma tendencji do grymaszenia i protestów, a do tego możemy mieć nadzieję, że jest zdrowszy. Niestety, ale w przypadku Akiry nie udało mi się mieć wszystkiego i był w hodowli karmiony suszem z dodatkiem mięsa. Jego hodowca wiedział, że u mnie dieta BARF i whole prey, nie miał nic przeciwko. Od początku była nauka u niego do mięsa, ale miałam świadomość, że początki były na suchej karmie. Młody od pierwszego dnia u mnie jest na mięsie i nie grymasi, nauczył się jeść też tuszki myszy czy kurczaków jednodniowych. Co będzie z jego zdrowiem? To się okaże w przyszłości... Następnie dla mnie duże znaczenie ma wiek i socjalizacja w hodowli. Ja ponieważ uczę i przygotowuję kociaka do życia w dość niestandardowy sposób, chcę odebrać malucha tak wcześnie jak się da, czyli gdzieś między 12-14 tygodniem życia, ale dla mnie im wcześniej tym lepiej. Wiem jednak, że sporo naprawdę dobrych hodowli oddaje dopiero między 14-16 tygodniem, jeżeli nie masz wygórowanych wymagań co do nauki malucha to polecę odebranie właśnie w późniejszym czasie. Chciałam tutaj jednak zaznaczyć, że sporo hodowli oddaje zdecydowanie powyżej 14 tygodnia życia, bo mają późniejszy kalendarz szczepień. Osobiście uważam, że tak jest zdecydowanie zdrowiej dla kociąt, a do tego ich kastracja też odbywa się przez to nieco później. Trzeba zaznaczyć, że dobra hodowla kastruje swoje kocięta w hodowli! Odnośnie socjalizacji zawsze pytam co hodowca robi, do czego maluchy są przyzwyczajane, do czego mają dostęp i co ewentualnie sam proponuje. 

Nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać, każdy ma swoją własną hierarchię. Dla niektórych duża ilość kotów jest w porządku, dla innych wiek nie gra roli, a jeszcze dla innych kontakt z hodowcą jest nieważny. To tylko moja bardzo subiektywna opinia. Jestem przekonana jednak, że w życiu naszych kotów chodzi o coś więcej niż jedzenie. Jeżeli chcesz dbać o swojego pieszczocha pomyśl o czymś więcej niż tylko o tym czym go karmisz. Zastanów się czy poświęcasz mu wystarczająco dużo czasu, czy zawsze masz chwile, aby się z nim pobawić? Czy masz czas, aby porządnie pomiziać? Czy dostarczasz dużą ilość interesujących bodźców? Czy ma swoje własne miejsce, gdzie może się ukryć przed światem? Czy dbasz o potrzebę drapania? Wskakiwania na wysokości? Czy życie Twojego kota jest szczęśliwe? Czy determinuje to tylko sposób karmienia?  

środa, 11 lipca 2018

Wildfire Stradivaripuss

Dawno nic się nie odzywałam, bo miałam ręce pełne roboty! Od maja działo się bardzo dużo, zaraz Wam tutaj streszczę mniej więcej co... Najważniejsze jednak wydarzyło się stosunkowo niedawno, bo pojawił się u mnie nowy kot. Tym razem mój na własność, bez żadnych umów o współwłasność, bez dzielenia się z kimkolwiek innym, nareszcie własny, długo i skrupulatnie wybierany i bardzo przemyślany. Chciałam przedstawić kocurka o przydomku Wildfire Stradivaripuss, a domowo po prostu Akira


Kto to? Co to? I jak to? Akira jest pierwszym w Polsce srebrnym Somalijczykiem, urodzonym 19 marca 2018 roku. Tak, to po prostu Somalijczyk tylko o umaszczeniu cynamonowym z dodatkiem srebra, fachowo określając silver sorrel. Dlaczego taka rasa? Na to złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim chciałam mieć kota z którym będę mogła chodzić w górskie wycieczki, ale i do miasta, na wakacje czy też na wystawy. Żeby takiego kota mieć musiałam zakupić socjalnego i odważnego malucha, którego będzie łatwo się oswajało z rzeczywistością. Myślałam o kilku rasach, ale przede wszystkim wszystko kręciło się wokół tureckiej angory, kota somaljskiego, bengalskiego i może korata. Tureckie angory odpadły z wielu powodów, ale głównym było to, że są bardziej płochliwe jak uznali ich hodowcy. Koty bengalskie wydawały się najbardziej odpowiednie, jednak jest masa naprawdę złych hodowli, a do tego chciałam kociaka o umaszczeniu, które w Polsce raczej nie występuje. Za takowego za granicą musiałabym zapłacić w okolicy 3 tysięcy euro, nie oszukiwałam się, nie stać mnie było. Tutaj miałam więc konflikt, korat czy somalijczyk? Z koratami było o tyle łatwiej, że mieszkają ode mnie tylko raptem 80km, świetnie znam się z ich hodowcą, mogłabym je odwiedzać od malucha i już od początku przyzwyczajać do różnych zabiegów czy innych szaleństw. Serce jednak mówiło, że długowłose koty zawsze były mi bliższe. Oczywiście, gdzieś między tym wszystkim pojawiały się MCO. Urodziło się kilka sztuk, które naprawdę mnie zachwyciły i pewnie gdyby nie fakt, że poszły one do hodowli to kto wie co by się działo... Jednak w 2016 roku nawiązałam kontakt z hodowcą według mnie najlepszych sreber w Europie, a dokładnie z Elizabeth Wilcox, właścicielką hodowli Stradivaripuss. Udało mi się do niej "dobić" dzięki Krystynie, właścicielce hodowli Fryga*PL, jestem jej za to szalenie wdzięczna!
Moje serce wtedy podbił dziadek mojego Akiry - Mozart Stradivaripuss, najbardziej utytułowany srebrny somek jaki należy do organizacji FiFe, był nawet nominowany do tytułu Zwycięzcy Świata! Na zdjęciach już mnie zachwycał, ale dopiero zobaczenie go na żywo przekonało mnie, że to był dobry wybór. Ok, zdecydowałam się, ale mamy rok 2016, a przecież Akira pojawił się dopiero w 2018... Cieszę się jednak, że dopiero teraz zdecydowałam się na malucha. Potrzebowałam sporo czasu, żeby nauczyć się czym jest socjalizacja z otoczeniem, co trzeba pokazać takiemu dzieciakowi, żeby później się tego nie bał. Potrzebowałam też mentalnie przygotować się, dostosować pokój i tym razem opracować inny plan, żeby zapoznać go z Haru. Na początku właśnie tego roku jednak napisałam do Elizabeth, że jestem gotowa i bardzo chciałabym malucha od niej. Dostałam w zamian odpowiedź, że wszystkie jeszcze nienarodzone maluchy są już zarezerwowane. Wiedziałam, że u niej w hodowli jest tylko jeden miot w roku, więc musiałam czekać, uznałam, że w porządku. W międzyczasie rozglądałam się jeszcze za bengalami, ale kontakt z hodowcami coraz bardziej mnie zaskakiwał. W końcu początkiem maja dostałam maila, że w miocie jest srebrny kocurek, który będzie prawdopodobnie wolny, a do tego jak chciałam, ma duży potencjał wystawowy. Bez wahania się zgodziłam jak tylko zobaczyłam jego zdjęcia. Wiedziałam, że to jest to! 

Ok, kociak zarezerwowany, a teraz trzeba jeszcze po niego pojechać... Może nie mam się czym chwalić, ale prawo jazdy zrobiłam dopiero we wrześniu 2017 roku, a przede mną było 1400km łącznie do pokonania. Nie muszę mówić, że trzęsłam portkami? Oczywiście, mogłam zamówić kuriera zwierzęcego, ale kto by nie chciał zobaczyć rodziców kociaka i poznać na żywo hodowcy? Dla mnie to było bardzo ważne, żeby zobaczyć jak żyją i poznać wszystkie koty. Na całe szczęście mam kogoś kto był gotów pojechać ze mną i zrobić połowę trasy, w tym miejscu bardzo dziękuję Monice i naszemu towarzyszowi drogi Damonowi!
Moja cudowna mina...
Wyprawa do Austrii była szaleństwem, pokonałyśmy całą drogę w 24 godziny, jestem do dzisiaj zaskoczona, że naprawdę dałam radę! Na miejscu poznałam rodziców, dziadków i jeszcze trochę dalszej generacji mojego malucha. Oczywiście zobaczyłam też jego siostrę, brat niestety opuścił dom tego samego dnia, ale nim my dojechaliśmy. Jak weszłyśmy do hodowli to wszystkie koty się pochowały, ale czemu? Bo weszłyśmy z psem, a hodowczyni psa nie posiada. Po chwili jednak dorosłe koty szybko się ośmieliły, siostra Akiry również, a moje sreberko dalej nie! Mocno spanikowałam, że to się źle zapowiada, a jego przyszłość podróżnicza jest pod znakiem zapytania. Jednak w końcu i on się przełamał i zaczął się bawić w towarzystwie Damona. Ulżyło mi... Podróż głównie spędził na moich kolanach bądź Moniki, w zależności od tego kto aktualnie prowadził.


Tym razem byłam mądrzejsza, wiedziałam, że do tej pory dokacania, które przeszłam z Haru nie były udane, z różnych powodów. Ostatni raz zamieszkał z nami w 2014 roku Bussho, też maine coon. Pokochał on moją mamę i tak się też stał jej kotem, nie było opcji, żeby żył w zgodzie z moim rudzielcem. Był bardzo zazdrosny, a Bussho przy jego płochliwej naturze jeszcze bardziej prowokował do wojny. Dom więc został podzielony tak, żeby każdy z nich mógł żyć osobno ze swoim ukochanym człowiekiem. Wiedziałam, że tym razem też bardzo ryzykuję, uprzedziłam oczywiście hodowcę jak sprawa może wyglądać. Byłyśmy jednak pewne, że charakter Akiry i Haru powinien się "zgrać". Teraz wprowadziłam go przy pomocy socjalizacji z izolacją. Jak to wyglądało, co dokładnie zaplanowałam i dlaczego tym razem osiągnęłam tak świetny rezultat, na pewno opiszę w następnej notce. To był spektakularny sukces, który w dużej mierze zawdzięczam psiemu szkoleniowcowi, który uzmysłowił mi, że z kotami też można pracować na motywacji. Na ten moment mogę powiedzieć, że Haru i Akira żyją spokojnie koło siebie, mały czasem dostanie w czapę jak za dużo zaczyna, ale poza tym jest w porządku. Rudzielec nie odstawia żadnych aktów zazdrości, nie broni kuwet, misek, zabawek. Nie chwyta go za kark i nie przygniata do podłogi, to ogromny sukces, z którego bardzo się cieszę! Przy wcześniejszych kotach nawet jak były maluchami takie sytuacji, miały miejsce codziennie... Przyznam, że tym razem i ja emocjonalnie byłam stabilniejsza i mniej się bałam, bo widziałam, że ze strony Haru nie ma niepożądanych przeze mnie reakcji. 


Ok, jest sobie teraz Akira i co dalej? Na pewno poświęcę też jedną notkę temu jak wygląda socjalizacja Akiry ze światem, jak z nim pracuję, uczę go, pokazuję mu wiele rzeczy i jakie wyniki osiągam. Na to potrzebuję jednak więcej czasu, bo te początkowe fazy socjalizacji u niego są jeszcze niezakończone. Kupiłam go z myślą o wystawach, ale przede wszystkim jak wcześniej wspomniałam, chciałam mieć kota do wypraw, a też takiego, którego będę mogła zabrać ze sobą na wakacje, szkolenie czy jakiekolwiek inne wyjazdy. Somalijczyk nie był tylko świetnym wyborem jeżeli chodzi o charakter czy wygląd, ale również zdrowie miało dla mnie duże znaczenie. Nie chciałam znowu biegać po weterynarzach jak szalona, nie wiem co będzie tym razem, ale liczę, że wszystko odbędzie się dużo spokojniej. Nie jest to popularna rasa, pewnie niektórzy z Was pierwszy raz w życiu na zdjęciach zobaczą tę odmianę albo nawet, tę rasę. Wzięłam też po przodkach, których naprawdę dobrze prześwietliłam, miałam na to sporo czasu. Czy planuję hodowlę? Raczej nie... Czy to koniec z MCO? Też wątpię, nie wyobrażam sobie życia bez tego gadającego wielkoluda, chociaż jeden w moim życiu zawsze musi być :)