tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

niedziela, 4 listopada 2018

Zdjęcia - rozwój Akiry

Pomyślałam, że przecież ja Akirze robię ciągle tyle zdjęć, a tutaj tak niewiele widać! Wrzucam dla Was tutaj garść zdjęć wykonanych przeze mnie bądź przez Monikę Krawczyk.


























Sporo wrzucam na fb zdjęć, ale jakość jest tak potworna, że aż oczy krwawią! Miło i mi samej będzie spojrzeć na nie w internecie, ale w zdecydowanie lepszej jakości.

środa, 24 października 2018

Dlaczego nie chcesz mieć fretki?

Nie jest to kolejna notka pt."fretka jest tak trudnym zwierzęciem, nie poradzisz sobie", chodzi o to, że chce Wam opisać jak wygląda życie z takim zwierzęciem i dlaczego ma niewiele wspólnego z tym co znajdziecie w internecie. Jak zapewne wiecie jestem w posiadaniu aktualnie jednego takiego smroda, wcześniej miałam samca, aktualnie samicę, ale przez wspólne spacery z Moniką miałam okazję od malucha poznać jeszcze dwie. Powiedzmy, że miałam na wychowaniu prawie cztery fretki, z każdą mogłam obcować, obserwować różnice i podobieństwa, na końcu wyciągnęłam pewne wnioski o których chcę tutaj porozmawiać. 

Zdjęcie by Monia Krawczyk
Na fretkę zdecydowałam się, bo myślałam że będzie podobna do kota, czyli będzie dość kontaktowa z człowiekiem, ale wciąż dość samodzielna w porównaniu z psem. Sądziłam, że skoro w internecie znajduję tyle porównań do psów/kotów, a nawet małp to musi być to stworzenie niezwykle inteligentne. Zachwalano, że można je nauczyć chodzić do kuwety, że są bardzo zabawowe, mają mnóstwo energii, wszystko niszczą, a no i oczywiście brzydko śmierdzą. Nim kupiłam swoją pierwszą fretkę miałam okazję powąchać i  uznać, że jednak poradzę sobie z takim zapaszkiem. Jednak co do reszty bardzo się zdziwiłam... 

Zdjęcie by Monika Krawczyk
Od czego by tu zacząć? Pierwsze co mnie rozczarowało to sposób komunikowania się z człowiekiem, a raczej jego brak. Fretka jak ją przywozicie jako malucha z hodowli chce się bawić, gryzie po rękach i w tym czasie uczycie ją, żeby nie gryzła zbyt mocno, to tyle.... Niespecjalnie szukają kontaktu, pobawią się, pójdą za Tobą w celu pogryzienia stóp, ale zupełnie nie reagują na to co się do nich mówi. Tylko dwie fretki i to obie Moniki potrafiły patrzeć człowiekowi w oczy kiedy się do nich mówiło i to tylko czasem, i to dopiero jak dorosły. Tak to sobie możecie mówić co chcecie i tak nie popatrzy i nie zareaguje. Ba, możecie krzyczeć i często to też nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Było to dla mnie zaskoczenie, bo do kotów jak mówię to albo mi odpowiadają, albo przynajmniej patrzą mi w oczy i udają, że słuchają. Moja Zocha lubiła się pakować na moje kolana, bo chciała, żebym się z nią bawiła, jak się z nią nie bawiłam to na mnie syczała... Oczywiście szybko nauczyła się, że tak ode mnie niczego nie wymusi. Do dzisiaj bardzo lubi przebywać na moich kolanach, ale w ogóle nie reaguje na moją mowę, nie reaguje także na moje gesty, nie sugeruje się kompletnie pokazywaniem czegokolwiek ręką czy też palcem, to też było dla mnie dziwne. Koty świetnie rozumieją mowę ciała, szybko wyłapią o co mi chodzi w zależności od tego jaką mam postawę, jak ruszam ręką czy nawet po sposobie chodzenia.  Może są właściciele fretek, którzy zauważyli coś innego, mi nie było dane, niestety...

Kolejna sprawa, kuweta... heh, jak sądzicie, że fretka będzie chodzić do kuwety to się grubo mylicie. Owszem, w klatce jest spora szansa, że to opanuje, ale tylko spróbujcie ją puszczać luzem, jeszcze na Wasze nieszczęście jak nie daliście kuwety do każdego pomieszczenia, nie ma szans! Może i trafi z 50% skutecznością, ale resztę znajdziecie na podłodze, dywanie, łóżku, fotelu, sofie... Podziwiam tych, którzy trzymają fretki cały czas bez klatki, nie wiem jak dajecie radę utrzymać dom w czystości, bo dla mnie to brzmi jak abstrakcja, zwłaszcza, że fretka co dwie godziny się załatwia, cały pakiet! I co ciekawe, fretka sobie nie typuje konkretnego miejsca, często jest tak, że załatwia się w danym miejscu gdzie akurat stoi, bo tak. Są takie przypadki, które chodzą po własnych odchodach, ryją w kuwecie, leżą w swoim moczu, co tylko wzmacnia oczywiście zapaszek. Krótko mówiąc, pies może nie jest mega czystym zwierzęciem, bo sam się nie wymyje, ale przy fretce to prawdziwy pedant. Osobiście codziennie sprzątam kuwetę, klatkę pryskam octem z wodą i przecieram jak widzę, że cokolwiek jest poza kuwetą, co dwa tygodnie piorę wszystkie szmaty i tak, "piorę" też moją Zochę, bo nie wyobrażam sobie ją wrzucić do czystej klatki gdzie ona sama z dużą dozą prawdopodobieństwa ryła sobie wcześniej w swoich odchodach. Znajdziecie dużo przeciwników takich praktyk, ale szczerze mówiąc jak byłam w domu gdzie były fretki zwykle było czuć dość nieprzyjemny smród, ja u siebie czy u Moniki tego nie zaobserwowałam. Nie jestem może maniaczką sprzątania, ale umówmy się, smród moczu jest straszny, ale freci bije wszystko na głowę. 


Inteligencja, to chyba coś co mnie najbardziej rozczarowało, zaszokowało i do dzisiaj nie rozumiem skąd właściciele fretek w ogóle wzięli pomysł, że to są bardzo inteligentne zwierzęta. Proszę o chociaż jeden dowód potwierdzający tę tezę! Bo albo się szczwane bestie maskują i kreują na głupole albo naprawdę brakuje im rozumku. Po pierwsze, fakt, że załatwiają się w miejscu gdzie stoją, nie mają żadnego kryterium swojego miejsca "tronowania", po prostu się im chce, więc trzeba się załatwić, jak wyżej wspomniałam. Po drugie, możecie im pokazywać jedzenie przed nosem czy cokolwiek innego, a one i tak nie widzą. Czasami nawet przystawię pod nos, a moja Zocha patrzy i nie rozumie o co chodzi. Jak pachnie intensywnie to już jest nieco łatwiej... Zjadanie gumowych rzeczy, mam szczęście, że moje akurat nie miały tego problemu, ale dwie nie moje już tak. Notoryczne rzucanie się na cokolwiek co jest zrobione z gumy, kable, zabawki psie, a nawet dysk zewnętrzny (pozdrawiam Drakulca!). Marian zje nawet kasztana, jeśli już mówimy o rzeczach niejadalnych... U kotów jest tak, że jeżeli zjada coś niejadalnego to zwykle jest to problem behawioralny. Bardzo wolno się uczą, żeby fretka zrozumiała, że czegoś jej nie wolno trzeba jej to pokazywać sto, a nawet więcej razy, ale i tak jest szansa, że zapomni. Niezbyt uczy się na swoich błędach, jeżeli raz sobie przypali wąsy przy ogniu za drugim razem też to zrobi, za fretkę trzeba myśleć potrójnie, bo nie wyciąga za specjalnie sama wniosków. W ogóle mnie jest bardzo trudno porozumiewać się z fretką, przez to, że nie zwraca zupełnie uwagi na moje dłonie/gesty niezbyt mogę z nią wchodzić w jakiekolwiek interakcje. Głównie możemy się bawić czy iść na spacer, ale w trakcie spaceru Zocha tylko za mną idzie, nie możemy robić czegoś co mogłoby urozmaicić wspólnie spędzany czas, nie, kopanie w kretowisku to jedynie umilacz czasu dla smroda. Może jestem ograniczona, ale naprawdę nie wiem jak możemy coś robić razem, żeby wejść w aktywną interakcję. Nie potrafią polować, nawet jeżeli jakiś instynkt niektóre osobniki mają to średnio im idzie uśmiercanie ofiary, Marian, który złapał żabę próbował ją konsumować na żywca... Jednak powiecie mi, że wiele psów nie ma już instynktu łowieckiego, ok, więc tutaj możemy przymknąć oko. Nieuzasadnione i bezsensowne gryzienie, w ogóle nie potrafię tego pojąć. Fretka nie ma żadnych sygnałów ostrzegawczych, tzn. ma, ale nie korzysta. Po prostu gryzie w danej chwili tak samo jak się załatwia, bo chce i tyle. Moja Zucha rzuca się na wszystko co żyje, poza mną i Moniką to nikt nie przejdzie niepogryziony. Nie oszczędza nawet moich kotów, nie boi się też koni czy czegokolwiek większego od niej. Zupełnie tego nie rozumiem, po co to robi? Jaki to ma sens? Sama się rzuca, sama dąży do tego, żeby ugryźć swoją potencjalną ofiarę, nawet jeżeli ona nie jest zainteresowana nią. Nie wszystkie fretki są takie gryzące, ale jest spora szansa, że na taką możecie trafić. Dodam, że jak ten mój śmierdziel był mały to bawił się z szczeniakiem i ogólnie żaden zwierzak nigdy jej nic nie zrobił, podobnie jak człowiek, a mimo to i tak wbije ząbki do każdego żywego organizmu. To że fretka potrafi otworzyć szafkę przez intensywne kopanie czy kraść różne rzeczy i chować to nie jest coś związanego z inteligencją, serio... 

Jeśli chodzi o ich zapędy niszczycielskie to tak, posiadają takie. Fretkę zdecydowanie trzeba fizycznie zmęczyć, jak to zrobicie to już Wasza sprawa. Ja chodzę na spacery, moja Zocha potrafi przejść 20km w jeden dzień, tak wykorzystuję jej energię. Nie jest jednak niezniszczalna, jak się solidnie przejdzie i do tego jeszcze popływa tak śpi przez 3/4 doby i się nie rusza. Jeśli będziecie fretkę tylko trzymać w klatce i puszczać w domu na jedną godzinę dziennie to z pewnością poniesiecie straty, bo ona z nudów zacznie grzebać, kopać, kraść i chować rzeczy, które znajdzie. Ja znalazłam właśnie spacery, które sprawdzają się idealnie. Poza tym mój śmierdziel lubi się bawić, ale sama zabawa nie jest w stanie ją wykończyć na tyle, aby nie szukała innych zajęć. Te zwierzęta nie będą się stosować do zakazów i nakazów, które możecie dość nałożyć na koty czy psy. Możecie im zabraniać, odganiać od kopania w kwiatkach i tak będą to robić, wystarczy, że wyjdziecie z pokoju i zaraz zapomną, że zwróciliście im uwagę. 

Ok, to czemu mimo tych wszystkich wad zdecydowałam się na drugą fretkę? Dobre pytanie, często zadaję je sobie. Czasami chyba widzę, że właśnie ta ich prostota, niewielki rozumek i zupełnie nieogarnianie życia potrafi odstresować. Kiedy idę z Zochą na spacer wiem, że nie muszę mieć dobrego humoru, że nie muszę go udawać, bo ona się przestraszy, że coś warknę, ją to zupełnie nie obchodzi. Czasami robią tak głupie rzeczy, że można paść ze śmiechu, bo nikt poza fretką by na to nie wpadł. Ta waleczność mojej Zosieńki czasami naprawdę mnie denerwuje, ale innym razem leżę na trawie i nie mogę się pozbierać, bo wyszarpała rękę jakiegoś człowieka, który nie słuchał moich ostrzeżeń, a ja obserwuję jak wisi mu na dłoni. Jest dobrym ochroniarzem, bo odgoni nawet największego psa. Czasami w życiu nie można wszystkiego brać na serio i chyba żadne inne zwierze nie pokaże tego tak dobrze jak właśnie taki śmierdziel....

Ps. Wszyscy fani fretek, podejdzie do tekstu z dystansem! Nie miałam na celu obrażanie nikogo! 

zdjęcie by Monika Krawczyk

poniedziałek, 15 października 2018

Pierwsze wystawy Akiry

Pewnie nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że biorąc Akire myślałam też o wystawach. Specjalnie wytypowałam sobie hodowle, która hoduje srebrne somalijczyki z myślą o wystawach, stara się dbać o kolor jak i o typ. Moje srebro miało być swego rodzaju "pewniakiem", choć rzecz jasna zostałam ostrzeżona przez hodowcę, że z takim kolorem na wystawach może być różnie. Sądziłam jednak, że nie będzie aż tak źle, że sędziowie powinni mieć jednak jakieś wyobrażenie o tej rasie, powinni zobaczyć kilka przedstawicieli o tym konkretnym umaszczeniu. Moja wizja jednak szybko została zburzona, wystarczyło, że pojechaliśmy na pierwszą wystawę...


We wrześniu wybraliśmy się do Warszawy, Akira miał akurat 5,5 miesiąca, ja pozałatwiałam wszystkie papiery związane z nostryfikacją zagranicznego rodowodu i w końcu mogliśmy się pokazać. Chciałam zacząć wcześnie, żeby oswoił się szybko z warunkami panującymi na wystawach. Udałam się też z powodu pojawienia się tam kota somalijskiego z tytułem World Winner, to była niebywała okazja, żeby zobaczyć ideał na żywo. Poza tym osiągnęliśmy rekordową liczbę somalijczyków na polskiej wystawie, aż 8! Nie będę tutaj może jakoś wspominać organizacji, bo najbardziej jednak zszokowała mnie ocena. W oba dni trafiliśmy do polskich sędziów, to mnie bardzo dobiło. Pierwszego dnia usłyszałam "srebrny somalijczyk! Pierwszy raz takiego widzę!", a kolejnego reakcja wcale nie była inna. Sędziowie kompletnie nie wiedzieli jak go ocenić, dla jednego ucho było super, a dla drugiego niekoniecznie, jeden stwierdził, że kolor super, inny, że dopiero się rozwija i tak w sumie niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Skończyliśmy z Ex1 x2 i tyle, bo nominacje przegrał w oba dni. Byłam nieco zawiedziona, że kociak, który naprawdę dobrze się zapowiada, ma wręcz idealny kolor raczej nie został doceniony. Pomyślałam, że może następna wystawa. 


Rybnik w październiku był porażką i to po całej linii! Jeszcze się tak nie zdenerwowałam, usłyszałam takie głupoty, że jak wróciłam od razu napisałam do hodowcy i Krystyny Grzeleckiej, żeby mnie obudziły z tego koszmaru! Został porównany do królika, który ma brązowy kolor zamiast ognistej marchewki, która u srebrnego typu w ogóle nie występuje! Jako iż sama dopiero startuję w tej rasie byłam w wielkim szoku i zastanawiałam się czy to przypadkiem ja nie popełniłam błędu i jednak nie kupiłam kociaka kompletnie nie w typie. Na całe szczęście Elizabeth (hodowczyni Akiry) i Krysia szybko mnie nastawiły, uznałam, nigdy więcej polskich sędziów! Bo i tutaj miałam przyjemność oczywiście być tylko u takich... Szkoda mojego czasu, pieniędzy i nerwów, żeby słuchać takie głupoty. Oczywiście to mnie nie zniechęca do dalszych wystaw, mam zamiar edukować sędziów, niech patrzą jak wygląda srebrny somalijczyk i jak się rozwija! Może za parę lat będą potrafili go uczciwie ocenić. 

Jeśli chodzi o zachowanie Akiry, jestem zadowolona ze wszystkiego z wyjątkiem tego, że widok innych kotów wzbudza w nim zdenerwowanie. W klatce zachowuje się wzorcowo, bawi się, je, załatwia bez problemu, ale wystarczy, że go wyciągnę i zobaczy innego kota, od razu syk i poirytowanie. To jest coś z czym z pewnością będziemy musieli walczyć, żeby w przyszłości nie przeżywał tak innych kotów. Wiem, że jego jedyną miłością jest Haru, ale musi z obojętnością chociaż spoglądać na inne mruczki. Poza tym, na wszystkich wystawach w przerwach wychodziliśmy na spacery, chyba wtedy był największą atrakcją. Ludzie do nas podchodzili z zabawkami, a Akira miał dobrą przerwę i chwile relaksu od jednak nieco stresującej sytuacji. Cóż, zobaczymy co przyniosą następne wystawy.. 


poniedziałek, 1 października 2018

Wychowywanie kociaka

Pomyślałam, że skoro teraz jestem bardzo na bieżąco i nie muszę sobie przypominać okresu dziecięcego Haru to skrobnę coś o tym jak się wychowuje koty, pisząc te notkę myślę jedynie o kotach wychowywanych od malucha. Nie wszystko można przełożyć i zastosować u kotów kupionych/adoptowanych już jako dorosłe. Ostrzeżenie - behawioryści i tym podobne osoby mogą się ze mną nie zgadzać, to moje luźne spostrzeżenia i mój własny sposób na ogarnięcie kota. Doskonale znam wszystkie aktualne trendy o wychowywaniu, a raczej jego braku przy tych zwierzętach. 


Jesteśmy już przy momencie w którym kot pojawia się w domu, wychodzę z założenia, że ma w okolicy 3 miesięcy, bo wcześniej praca z maluchem też wygląda inaczej. Jednak nim zaczniemy coś robić zastanówmy się czego tak naprawdę oczekujemy? Dla mnie ważne jest to, żeby kot nie niszczył, nie zjadał niczego, nie otwierał mi żadnych szafek/szuflad, nie kopał i nie gryzł kwiatków, to jeśli chodzi o takie życie w domu. Dodatkowo chcę, aby jednak interesowało go moje zdanie, chciał coś ze mną robić i co ważne był obsługiwalny, a pisząc to myślę o myciu zębów, obcinaniu pazurów, smarowaniu różnych części, kąpieli, suszeniu, podawaniu rzeczy ze strzykawki czy wielu innych zabiegów, które w przyszłości mogą się przydać. Dużo jednak też zależy od rasy, mimo wszystko mają one inne potrzeby. Będę się tutaj odnosić do mojego Akiry, ale każdy z Was indywidualnie przełoży to na swojego wychowanka. 


Wszystko tak naprawdę zaczynamy już od pierwszego dnia, o ile kociak oczywiście nie umiera ze stresu. Już od razu pokazujemy jasne reguły, kiedy kot wyskoczy na miejsce przez nas nieakceptowane to jest za to ganiony. Nie mówię, że macie się wydzierać, ale stanowcze słowo "nie!" powinno wystarczyć i od razu kota ściągamy. Nie robimy jak to niektórzy najpierw zdjęcia, a potem wrzucamy na fb pt. "mój kot wchodzi na stół, jak go tego oduczyć?, a do tego radosna fotka z kotem, który leży sobie obok talerza. To bywa mozolna praca, ale przynosi efekty, jednak trzeba tutaj być konsekwentnym, jak zresztą przy wszystkim. Jeżeli nasz kociak nadmiernie interesuje się roślinami również możemy używać słowa "nie" bądź zaproponować mu lubianą przez niego roślinność. Warto jednak w razie czego trujące rośliny wyeliminować z domu, z doświadczenia wiem, że jeżeli zaproponuje się fajną trawę to inne kwiatki mają spokój. Jeśli chodzi o zakazy związane z jedzeniem, na początku chowamy jedzenie, każde, bo kot chcąc nie chcąc może zacząć testować. Jeżeli do roku/dwóch nie będzie miał okazji próbować ludzkiego jedzenia to później nie będzie go już tak nęcić. Odstraszanie kota różnymi zapaszkami, ziołami, cytrusami, itp. nie działa :)

Ok, zakazy zakazami, ale co więcej? Od samiutkiego począteczku kota dotykamy wszędzie! Nie ma czegoś takiego, że koty nie lubią po brzuchu, łapach, itp. Jak malucha nie będziesz dotykać w te miejsca to wiadomo, że potem będzie Cie gryzł jak dotkniesz brzuch albo wyrwie Ci łapę. Ważne jest też dotykanie w okolic oczu, kufy, w ogóle częste zaglądanie do kufy to standard, rzekłabym, że na początku przynajmniej raz dziennie zaglądamy w paszcze. Początkowo nie ma co czesać, ale od zera wprowadzamy grzebień/szczotkę i przejeżdżamy po futerku, po każdym takim zabiegu kot dostaje nagrodę, bezwzględnie. Podobnie ma się sprawa z manewrowaniem w paszczy, próbowaniem podawania różnych specyfików, za każdy taki zabieg kot dostaje przysmak zaraz po! Później nagrodę można nieco odwlec w czasie, ale za malucha dbamy, żeby była ona zawsze i to od razu. Wiem, że wiele osób jest przeciwnikiem kąpieli, ja jestem jednak innego zdania. Przy kotach z dłużą sierścią to obowiązkowa sprawa, futerko się przetłuszcza i dobrze mu zrobi przepranie raz na kilka miesięcy. Czasami może to być też kąpiel z powodów zdrowotnych - jakaś grzybica, pchły bądź kot wpadł do oleju czy innego smaru. Po co fundować mu takie stresy w późniejszym wieku skoro za dzieciaka można mu pokazać, że to nic takiego. Rzecz jasna, po kąpieli również kot dostaje coś dobrego. 


Dobrze, mój kot już nie wędruje po stole, mogę go wyczesać, wykąpać i wszystko jest super, ale wciąż  biega non stop, zrzuca przy tym różne rzeczy i nie mogę w spokoju popracować czy odpocząć, co robić? Tutaj jest właśnie sytuacja bardzo zależna od rasy. Mój Akira to typ, który potrzebuje masę aktywności, rozmaitej, bo inaczej bez problemu zabierze się za demolowanie domu bądź uprzykrzanie życia Haru. Kot przede wszystkim musi być wybawiony, a co jak co z maluchem to żaden problem. Młody kot jednak chce się bawić, nawet jeżeli jest ragdollem czy brytyjczykiem to chętnie pobiega chociażby chwile za wędką czy myszką. Jeżeli dla naszego kota sama zabawa to za mało to dla mnie podstawą są spacery. Tutaj też nie czekamy tylko zaczynamy wychodzić od malucha, żeby kot się przyzwyczaił (o socjalizacji z otoczeniem szerzej opiszę w innej notce). Spacery bardzo potrafią wzbogacić życie naszego małego kompana, który po powrocie do domu nie będzie już tak wynudzony, żeby szukać głupiego zajęcia jak odwijanie papieru toaletowego. Jeżeli kociak mimo spacerów i biegania do upadłego wciąż szuka sobie zajęcia można zaproponować mu szkolenie! Wspólne sesje przy nauce podstawowych komend bądź w przyszłości zaawansowanych to bardzo fajna forma spędzania czasu! O tym jak się szkoli kociaka i buduje u niego motywację od zera również napiszę w oddzielnej notce. Kiedy nasz diabełek ma już wszystkie te zajęcia zmienia się w aniołka, który z zadowoleniem i spokojem może iść spać, a my nie musimy się denerwować, że zaraz coś nam wskoczy na twarz w nocy. 

Oczywiście, można by tutaj temat zdecydowanie rozszerzyć, ale wydaje mi się, że na początek to wystarczy. Tak naprawdę do tej pory ciągle słyszałam, że z moim Haru nigdy nie miałam problemów i nie mam dalej, bo jest mądry bądź taki mi się trafił. Kiedy mówię, że mój półroczny somalijczyk jest już kotem bezproblemowym to nagle szok, bo jak to? Kiedy człowiek się trzyma wszystkiego o czym wspomniałam wyżej z pewnymi modyfikacjami, bo koty są przecież różne to można naprawdę mieć kota idealnego


sobota, 25 sierpnia 2018

Dokocenie - jak to zrobiłam?



Chyba to właśnie wśród kociarzy jest największy problem z braniem kolejnych osobników tego samego gatunku. W internecie jest masa poradników jak zapoznać rezydenta z nowym kotem, w zależności od wieku, charakteru, itp. Ja postanowiłam pozbierać dużo różnych rzeczy, pewne sprawy przetestować, ale i zastosować to czego normalnie nie znajdziecie, a może się przydać. 

Bałam się niesamowicie, że mój 8-letni już Haru nie zaakceptuje kolejnego kota, ba, wcześniej z każdym były problemy, a mnie znowu odbiło i spróbowałam raz jeszcze. Tym razem postanowiłam zachować się rozsądniej i zrobić to wszystko jednak nieco inaczej, spokojniej przede wszystkim! Już przed pojawieniem się Akiry uzmysłowiłam sobie, że potrzebuje wykorzystać jeszcze jeden pokój, który będę mogła całkiem dostosować pod koty. Z racji, że nie mieszkam sama nie było to takie łatwe, uznałam, że pokój gościnny przerobie na koci plac zabaw. Zaczęłam powoli gromadzić, nowe legowisko nieskażone jeszcze zapachem, jakieś tory do zabawy, kuwety kolejne, fontannę, drapak oczywiście się znalazł, a raczej drzewko. Do dzisiaj nie jest ten pokój jeszcze taki jakbym chciała, a jeszcze i tak parę gadżetów planuję dokupić i poustawiać. Ktoś sobie pomyśli, zwariowała! U kotów jednak jest ważne, aby każdy z nich miał swoje własne miejsce gdzie może przebywać bez tego drugiego, a czasami w całkowitej samotności. Chciałam mieć pewność, że jeden i drugi będzie miał wybór, reszta pokoi oczywiście też jest otwarta, ale nie jest idealnie dostosowana pod koty. Kolejną ważną sprawą jest jedzenie. O ile przysmaki zawsze daję im razem to główne posiłki jadają w innych pomieszczeniach. Nie chciałam, żeby wystąpiła kiedyś niezdrowa rywalizacja o pokarm, dużo osób karmi koty obok siebie, według mnie często rodzi to zupełnie niepotrzebny stres. Nie wszystkie koty darzą się sympatia, ja uznałam, że wolę zapobiegać. Jeśli chodzi o rzeczy, które zrobiłam przed przyjazdem Akiry to jeszcze zakup dużej ilości tuńczyka, to była moja tajna broń. 

Ok, maluch przyjeżdża i od razu idzie do drugiego pokoju, niegdyś gościnnego. Przebywa tam trzy dni, a następnie robię tzw. wymianę zapachów w postaci legowisk i chusteczek, którymi ocierałam pyszczki obu panów. Haru zaraz po powąchaniu dostał nagrodę w formie tuńczyka czy liofilizowanego mięcha. Akira nie wykazywał większego zainteresowania, jak to dzieciak miał inne priorytety. Kiedy już po kolejnych dniach nie widziałam reakcji ze strony rudzielca na zapach zaczęła się wymiana pomieszczeń. Haru szedł do pokoju Akiry, a znowu dzieciak szalał po domu. Oboje mogli poznać swoje zapachy jeszcze lepiej, a do tego Akira nie tracił czasu i zapoznawał się już z rozkładem kuwet, innych drapaków, pomieszczeń, itp. Dobrze, nie ma już problemu z zapachem czas na kolejny etap! Ja pominęłam już karmienie przy drzwiach niewidzących się kotów, bo Haru doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest drugi kota, a znowu ten mój srebrny gałgan w ogóle nie wykazywał zainteresowania jedzeniem, zabawka na pierwszym miejscu! Wypożyczyłam sobie kennel dla psa i tam wpakowałam Akirę, żeby przez uchylone drzwi nie mógł wystawiać łap, które dodatkowo drażniłyby mego pana. I tak Akira w klatce, a Haru przy uchylonych drzwiach poznawał swojego nowego kumpla. Od razu zaznaczę, że za każdym razem jak Haru widział Akire dostawał tuńczyka w misce. Ani razu nie odmówił spożycia swego ulubionego posiłku mimo widoku obcego kota! Muszę dodać, że raptem tylko dwa razy na niego syknął! Jednak proces ten powtarzałam każdego dnia aż do momentu, że Akira bez klatki mógł faktycznie wyciągnąć łapę przez uchylone drzwi i na rudzielcu nie robiło to wrażenia. Następnym etapem było poznanie się już bez przeszkód w jednym pokoju. Tutaj oboje dostawali przysmaki za wspólne siedzenie, ponownie tajna broń - tuńczyk! Następnie z każdym dniem było wypuszczanie ich luzem, najpierw na godzinę, dwie, trzy i tak dalej... Oczywiście, nigdy nie wychodziłam z domu zostawiając ich samych, za bardzo bałam się, że może się wydarzyć coś niespodziewanego co będę musiała odkręcać... 

Cały proces zajął mi w okolicy 2-3 tygodni, nagrywałam filmiki przy każdych pierwszych etapach, jeżeli ktoś jest bardzo zainteresowany oczywiście mogę pokazać. Dzisiaj Akira ma 5 miesięcy i uznałam, że właściwie wszystko jest już tak dobrze, że nie ma sensu dalej chować tego tematu i bać się, że za chwile wszystko się posypie. Wiem, że Haru i młodsze koty od niego nie potrafił tolerować, więc przestałam zwalać ten okres spokoju na wiek. Powiem od razu, nie śpią razem, nie wylizują się (chociaż był jednorazowy incydent jak Haru próbował wylizać młodemu czuprynę), ale za to często się razem bawią! Trwa to chwile jak gonią się po domu, ale miło, że takie rzeczy jednak mają miejsce, to mnie naprawdę cieszy. Pierwszego dnia kiedy Akira dostał już oficjalną "wolność" od razu został zaproszony do zabawy. Muszę przyznać, że jednak oboje się uczą swoich możliwości, bo różnica wielkości i wagi jest bardzo duża. Jestem naprawdę zadowolona z rezultatu, Haru pozwala Akirze w zasadzie na wszystko, są momenty kiedy ma serdecznie dość i daje to do zrozumienia, ale ogólnie godzi się na skakanie, wieszanie po głowie. Przychodzi wtedy do mnie i upomina się o swoją nagrodę. Zresztą w ogóle nie pojawił się ten słynny foch, wycofanie z jego strony, zachowuje się zupełnie normalnie od samego początku! Jest wobec mnie taki sam jak był, a tego bałam się najbardziej. Bałam się, że stracimy więź i kontakt na który pracowałam przecież tyle lat. To jednak się nie stało i dlatego teraz mogę spać tak spokojnie. 


Myślicie, że to dzięki samej socjalizacji z izolacją? Otóż nie! Bardzo dużą rolę odegrała tutaj nagroda, kojarzenie się nowego kota z czymś wyjątkowo atrakcyjnym, w przypadku Haru był to tuńczyk. Kolejną sprawą jest to, że Akira jest kotem rasy bardzo wysoko reaktywnej i potrzebuje masę uwagi. Tak naprawdę jedną z pierwszych rzeczy, które robię rano jest solidne wymęczenie go, żeby nie miał siły gonić i zaczepiać bezsensownie Haru. To wydaje się mało ważne, ale jest najistotniejsze! Jeżeli myślicie, że ten starszy męczony przez malucha w końcu przekona się do zabawy po ciągłym namawianiu to się rozczarujecie. Im mniej zaczepiania ze strony dzieciaka tym lepiej! Akira ma mnóstwo zabawy, a do tego jest szkolony przy pomocy klikera, poza tym codziennie wychodzi na parę godzin w ramach socjalizacji ze światem. To ważne, żeby nie miał już ochoty na ciągłe wieszanie się po Haru. Jeżeli chcecie mieć kota bardzo aktywnego z drugim, który niekoniecznie ma przysłowiowego pierdolca to nastawcie się na to, że będziecie musieli dwa razy tyle więcej się bawić i gonić, żeby ten mniej aktywny miał szansę normalnie żyć. I ostatnia sprawa to poświęcanie czasu każdemu kotu z osobna! To jest coś tak rzadko praktykowane przez kociarzy i powoduje tak dużo problemów na tle behawioralnym u kotów. Dużo osób myśli, że koty zajmą się sobą same albo jakoś nawzajem ogarną sobie czas. Kompletna bzdura! Każdy kolejny kot to mniej czasu dla tych, które już są, kolejny konkurent! Oczywiście, to wymaga dużego nakładu czasu, ale jeżeli komuś zależy to zrobi wszystko, aby jego koty były szczęśliwe. Kiedy klikam Haru czy Akirze robię to oddzielnie, oddzielnie wychodzę z nimi na spacery, oddzielnie się bawię, oddzielnie głaszczę. Wspólnie dostają przysmaki, a resztę mogą sami decydować co chcą robić. Niektóre koty żyją w naprawdę dobrej symbiozie i można sobie pozwolić na mniej restrykcyjne podejście, ja tutaj jednak mając naprawdę dorosłego kota chciałam posiąść malucha i do tego zupełnie innej rasy, ich potrzeby zdecydowanie się różnią. 

Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, niektórzy zakwestionują to co tutaj polecam, ale mówiąc szczerze nie ma to dla mnie żadnego znaczenia! Liczy się to, że ja mam dwa koty, które żyją obok siebie bez najmniejszych problemów. Chociaż czasami nie mam siły to wiem, że każdy musi dostać ode mnie solidną porcję uwagi oddzielnie, bo inaczej cały system może się zaburzyć. Mam nadzieję, że z każdym miesiącem będzie tylko lepiej, szczerze sobie tego życzę. A Wam jeżeli chcecie się dokocić życzę, powodzenia!

poniedziałek, 23 lipca 2018

Wybór hodowli - kot kolankowy

Nie będę pisała notki o tym jak wybrać kota hodowlanego, bo jedna notka na to zwyczajnie by nie wystarczyła. Zresztą, kim jestem, żeby pouczać w tym zakresie? Tym bardziej, że sama kotów nie rozmnażam... Chciałabym jednak poruszyć temat wyboru kota rasowego z legalnej hodowli. Nie będę się tutaj rozpisywać jak już kiedyś wspomniałam o legalnych związkach, prawdziwych rodowodach i tego typu. Znajdziecie mnóstwo poradników w internecie na ten temat, nie ma potrzeby powielać tematu. Ostatnio jednak nastała moda na wybór kota z hodowli, która karmi tylko BARF'em. Jestem lekko zniesmaczona tym co się zaczyna dziać w tzw. internetach. Postanowiłam, że przedstawię Wam nieco mój punkt widzenia....

Jak pewnie większość z Was zauważyła od około dwóch lat panuje powiedzmy, moda na dietę BARF. Nie będę tutaj może mówić o plusach i minusach zaistniałej sytuacji, ale przez ten fakt sporo się dzieje w kocim światku. Coraz częściej widzę szczególnie na facebooku wpisy pt. "szukam kota, jakie hodowle polecacie?" i odpowiedzi, że sprawdź czy hodowla karmi surowizną z suplementami. Oczywiście koniecznie przy pomocy kalkulatora mają być robione mieszanki, jakikolwiek inny sposób jest po prostu zły! Jeżeli jakiś hodowca nie karmi tak to jest po prostu pseudo, nie powinien mieć hodowli, ani w ogóle nawet kotów! Do piekła z nim, sadysta skończony po prostu! Ja to się nie odzywam, bo aż strach... Widzę jak wyzywani są hodowcy, którzy odwalają kawał dobrej roboty na wielu polach i to tylko dlatego, że według innych nie chce się im karmić BARF'em... Potem się dziwić, że określani jesteśmy jako fanatycy i strach w naszym towarzystwie przyznać się, że karmi się suszem, bo zaraz ktoś wyskoczy. 


Może powiem jak według mnie powinno się wybierać hodowlę, co według mnie jest najważniejsze. Mam troszeczkę inne podejście, bo ja mam jednak koty wystawowe, ale uważam, że wiele rzeczy może się pokryć. Po pierwsze - kontakt z hodowcą! Jeżeli hodowce nie interesuje gdzie kot będzie mieszkał, w jakich warunkach, co w związku z nim planuje, jak nieco wygląda moje życie to po prostu szkoda mojego czasu. Jeżeli na mój elaborat odpisuje mi - "tak, mam wolne kociaki, ten kosztuje 1,5 tys euro, a tamten 2 tys euro" to ja podziękuję, i nie dlatego, że ceny są wysokie. To jak hodowca ze mną rozmawia już dużo mówi o jego podejściu do zwierząt, czy myśli o nich jak o członku swojej rodziny, o podopiecznym za którego czuje się odpowiedzialny, czy raczej chodzi po prostu o pieniądze. Ok, kontakt się udał, jestem zadowolona, co dalej? Badania rodziców, niby się o tym mówi, ale jakoś nie widzę, żeby to miało większe znaczenie w dyskusjach o wyborze hodowli. Nabierzmy świadomości jakie choroby genetyczne ma wybrana przez nas rasa i na co powinni być zbadani rodzice. To jest naprawdę ważne! Sprawdźmy czy nasz hodowca robi badania krwi kontrolne, czy dba o badania FIV, FelV, wykonuje echo jeżeli rasa jest predysponowana. Widziałam wiele hodowli, które barfują, a na fotach kociaki mają piękny wyciek z oczu i nosa, i co z tego, że na surowiźnie? Już pominę tutaj etap rodowodu i typu, bo zakładam, że nie jest to interesujące przy zakupie kastrata, ale to są dodatkowe rzeczy na które ja patrzę przy wyborze kota. Potem pojawia się ilość kotów w hodowli. Szok, nie? Jakie to ma znaczenie? Przecież jak ktoś ma ogromny dom i wielki ogród to może mieć i 20 kotów, prawda? Dla mnie niestety, ale nie! Co z tego, że ma miejsce, a co z czasem? Nie wszyscy mają liczne rodziny gdzie znajdzie się jedno dziecko przynajmniej na dwa koty. Dla mnie hodowle, które mają za dużo kotów w swoim domu po prostu odpadają. Nie chcę mieć dzikusa, który człowieka widzi tylko przy wymianie żwirku i podaniu jedzenia. Chcę mieć z miejsca gdzie hodowca obserwuje malucha od urodzenia, potrafi mi powiedzieć jaki jest, co lubi i na co powinnam zwrócić uwagę. Chcę, żeby był dotykany, całowany, brany na ręce regularnie. Jak ktoś ma 20 kotów na stałe i w tym samym czasie z 5 miotów, a nawet jeżeli nie pracuje to ma też inne obowiązki to jak znajdzie czas? Karma, teraz dopiero zainteresowałabym się co jedzą koty. Kociak z hodowli gdzie jest BARF to spore ułatwienie i duży start. Po pierwsze zakładam, że taki maluch jest silniejszy, jest nauczony takiego jedzenia i nie ma tendencji do grymaszenia i protestów, a do tego możemy mieć nadzieję, że jest zdrowszy. Niestety, ale w przypadku Akiry nie udało mi się mieć wszystkiego i był w hodowli karmiony suszem z dodatkiem mięsa. Jego hodowca wiedział, że u mnie dieta BARF i whole prey, nie miał nic przeciwko. Od początku była nauka u niego do mięsa, ale miałam świadomość, że początki były na suchej karmie. Młody od pierwszego dnia u mnie jest na mięsie i nie grymasi, nauczył się jeść też tuszki myszy czy kurczaków jednodniowych. Co będzie z jego zdrowiem? To się okaże w przyszłości... Następnie dla mnie duże znaczenie ma wiek i socjalizacja w hodowli. Ja ponieważ uczę i przygotowuję kociaka do życia w dość niestandardowy sposób, chcę odebrać malucha tak wcześnie jak się da, czyli gdzieś między 12-14 tygodniem życia, ale dla mnie im wcześniej tym lepiej. Wiem jednak, że sporo naprawdę dobrych hodowli oddaje dopiero między 14-16 tygodniem, jeżeli nie masz wygórowanych wymagań co do nauki malucha to polecę odebranie właśnie w późniejszym czasie. Chciałam tutaj jednak zaznaczyć, że sporo hodowli oddaje zdecydowanie powyżej 14 tygodnia życia, bo mają późniejszy kalendarz szczepień. Osobiście uważam, że tak jest zdecydowanie zdrowiej dla kociąt, a do tego ich kastracja też odbywa się przez to nieco później. Trzeba zaznaczyć, że dobra hodowla kastruje swoje kocięta w hodowli! Odnośnie socjalizacji zawsze pytam co hodowca robi, do czego maluchy są przyzwyczajane, do czego mają dostęp i co ewentualnie sam proponuje. 

Nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać, każdy ma swoją własną hierarchię. Dla niektórych duża ilość kotów jest w porządku, dla innych wiek nie gra roli, a jeszcze dla innych kontakt z hodowcą jest nieważny. To tylko moja bardzo subiektywna opinia. Jestem przekonana jednak, że w życiu naszych kotów chodzi o coś więcej niż jedzenie. Jeżeli chcesz dbać o swojego pieszczocha pomyśl o czymś więcej niż tylko o tym czym go karmisz. Zastanów się czy poświęcasz mu wystarczająco dużo czasu, czy zawsze masz chwile, aby się z nim pobawić? Czy masz czas, aby porządnie pomiziać? Czy dostarczasz dużą ilość interesujących bodźców? Czy ma swoje własne miejsce, gdzie może się ukryć przed światem? Czy dbasz o potrzebę drapania? Wskakiwania na wysokości? Czy życie Twojego kota jest szczęśliwe? Czy determinuje to tylko sposób karmienia?  

środa, 11 lipca 2018

Wildfire Stradivaripuss

Dawno nic się nie odzywałam, bo miałam ręce pełne roboty! Od maja działo się bardzo dużo, zaraz Wam tutaj streszczę mniej więcej co... Najważniejsze jednak wydarzyło się stosunkowo niedawno, bo pojawił się u mnie nowy kot. Tym razem mój na własność, bez żadnych umów o współwłasność, bez dzielenia się z kimkolwiek innym, nareszcie własny, długo i skrupulatnie wybierany i bardzo przemyślany. Chciałam przedstawić kocurka o przydomku Wildfire Stradivaripuss, a domowo po prostu Akira


Kto to? Co to? I jak to? Akira jest pierwszym w Polsce srebrnym Somalijczykiem, urodzonym 19 marca 2018 roku. Tak, to po prostu Somalijczyk tylko o umaszczeniu cynamonowym z dodatkiem srebra, fachowo określając silver sorrel. Dlaczego taka rasa? Na to złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim chciałam mieć kota z którym będę mogła chodzić w górskie wycieczki, ale i do miasta, na wakacje czy też na wystawy. Żeby takiego kota mieć musiałam zakupić socjalnego i odważnego malucha, którego będzie łatwo się oswajało z rzeczywistością. Myślałam o kilku rasach, ale przede wszystkim wszystko kręciło się wokół tureckiej angory, kota somaljskiego, bengalskiego i może korata. Tureckie angory odpadły z wielu powodów, ale głównym było to, że są bardziej płochliwe jak uznali ich hodowcy. Koty bengalskie wydawały się najbardziej odpowiednie, jednak jest masa naprawdę złych hodowli, a do tego chciałam kociaka o umaszczeniu, które w Polsce raczej nie występuje. Za takowego za granicą musiałabym zapłacić w okolicy 3 tysięcy euro, nie oszukiwałam się, nie stać mnie było. Tutaj miałam więc konflikt, korat czy somalijczyk? Z koratami było o tyle łatwiej, że mieszkają ode mnie tylko raptem 80km, świetnie znam się z ich hodowcą, mogłabym je odwiedzać od malucha i już od początku przyzwyczajać do różnych zabiegów czy innych szaleństw. Serce jednak mówiło, że długowłose koty zawsze były mi bliższe. Oczywiście, gdzieś między tym wszystkim pojawiały się MCO. Urodziło się kilka sztuk, które naprawdę mnie zachwyciły i pewnie gdyby nie fakt, że poszły one do hodowli to kto wie co by się działo... Jednak w 2016 roku nawiązałam kontakt z hodowcą według mnie najlepszych sreber w Europie, a dokładnie z Elizabeth Wilcox, właścicielką hodowli Stradivaripuss. Udało mi się do niej "dobić" dzięki Krystynie, właścicielce hodowli Fryga*PL, jestem jej za to szalenie wdzięczna!
Moje serce wtedy podbił dziadek mojego Akiry - Mozart Stradivaripuss, najbardziej utytułowany srebrny somek jaki należy do organizacji FiFe, był nawet nominowany do tytułu Zwycięzcy Świata! Na zdjęciach już mnie zachwycał, ale dopiero zobaczenie go na żywo przekonało mnie, że to był dobry wybór. Ok, zdecydowałam się, ale mamy rok 2016, a przecież Akira pojawił się dopiero w 2018... Cieszę się jednak, że dopiero teraz zdecydowałam się na malucha. Potrzebowałam sporo czasu, żeby nauczyć się czym jest socjalizacja z otoczeniem, co trzeba pokazać takiemu dzieciakowi, żeby później się tego nie bał. Potrzebowałam też mentalnie przygotować się, dostosować pokój i tym razem opracować inny plan, żeby zapoznać go z Haru. Na początku właśnie tego roku jednak napisałam do Elizabeth, że jestem gotowa i bardzo chciałabym malucha od niej. Dostałam w zamian odpowiedź, że wszystkie jeszcze nienarodzone maluchy są już zarezerwowane. Wiedziałam, że u niej w hodowli jest tylko jeden miot w roku, więc musiałam czekać, uznałam, że w porządku. W międzyczasie rozglądałam się jeszcze za bengalami, ale kontakt z hodowcami coraz bardziej mnie zaskakiwał. W końcu początkiem maja dostałam maila, że w miocie jest srebrny kocurek, który będzie prawdopodobnie wolny, a do tego jak chciałam, ma duży potencjał wystawowy. Bez wahania się zgodziłam jak tylko zobaczyłam jego zdjęcia. Wiedziałam, że to jest to! 

Ok, kociak zarezerwowany, a teraz trzeba jeszcze po niego pojechać... Może nie mam się czym chwalić, ale prawo jazdy zrobiłam dopiero we wrześniu 2017 roku, a przede mną było 1400km łącznie do pokonania. Nie muszę mówić, że trzęsłam portkami? Oczywiście, mogłam zamówić kuriera zwierzęcego, ale kto by nie chciał zobaczyć rodziców kociaka i poznać na żywo hodowcy? Dla mnie to było bardzo ważne, żeby zobaczyć jak żyją i poznać wszystkie koty. Na całe szczęście mam kogoś kto był gotów pojechać ze mną i zrobić połowę trasy, w tym miejscu bardzo dziękuję Monice i naszemu towarzyszowi drogi Damonowi!
Moja cudowna mina...
Wyprawa do Austrii była szaleństwem, pokonałyśmy całą drogę w 24 godziny, jestem do dzisiaj zaskoczona, że naprawdę dałam radę! Na miejscu poznałam rodziców, dziadków i jeszcze trochę dalszej generacji mojego malucha. Oczywiście zobaczyłam też jego siostrę, brat niestety opuścił dom tego samego dnia, ale nim my dojechaliśmy. Jak weszłyśmy do hodowli to wszystkie koty się pochowały, ale czemu? Bo weszłyśmy z psem, a hodowczyni psa nie posiada. Po chwili jednak dorosłe koty szybko się ośmieliły, siostra Akiry również, a moje sreberko dalej nie! Mocno spanikowałam, że to się źle zapowiada, a jego przyszłość podróżnicza jest pod znakiem zapytania. Jednak w końcu i on się przełamał i zaczął się bawić w towarzystwie Damona. Ulżyło mi... Podróż głównie spędził na moich kolanach bądź Moniki, w zależności od tego kto aktualnie prowadził.


Tym razem byłam mądrzejsza, wiedziałam, że do tej pory dokacania, które przeszłam z Haru nie były udane, z różnych powodów. Ostatni raz zamieszkał z nami w 2014 roku Bussho, też maine coon. Pokochał on moją mamę i tak się też stał jej kotem, nie było opcji, żeby żył w zgodzie z moim rudzielcem. Był bardzo zazdrosny, a Bussho przy jego płochliwej naturze jeszcze bardziej prowokował do wojny. Dom więc został podzielony tak, żeby każdy z nich mógł żyć osobno ze swoim ukochanym człowiekiem. Wiedziałam, że tym razem też bardzo ryzykuję, uprzedziłam oczywiście hodowcę jak sprawa może wyglądać. Byłyśmy jednak pewne, że charakter Akiry i Haru powinien się "zgrać". Teraz wprowadziłam go przy pomocy socjalizacji z izolacją. Jak to wyglądało, co dokładnie zaplanowałam i dlaczego tym razem osiągnęłam tak świetny rezultat, na pewno opiszę w następnej notce. To był spektakularny sukces, który w dużej mierze zawdzięczam psiemu szkoleniowcowi, który uzmysłowił mi, że z kotami też można pracować na motywacji. Na ten moment mogę powiedzieć, że Haru i Akira żyją spokojnie koło siebie, mały czasem dostanie w czapę jak za dużo zaczyna, ale poza tym jest w porządku. Rudzielec nie odstawia żadnych aktów zazdrości, nie broni kuwet, misek, zabawek. Nie chwyta go za kark i nie przygniata do podłogi, to ogromny sukces, z którego bardzo się cieszę! Przy wcześniejszych kotach nawet jak były maluchami takie sytuacji, miały miejsce codziennie... Przyznam, że tym razem i ja emocjonalnie byłam stabilniejsza i mniej się bałam, bo widziałam, że ze strony Haru nie ma niepożądanych przeze mnie reakcji. 


Ok, jest sobie teraz Akira i co dalej? Na pewno poświęcę też jedną notkę temu jak wygląda socjalizacja Akiry ze światem, jak z nim pracuję, uczę go, pokazuję mu wiele rzeczy i jakie wyniki osiągam. Na to potrzebuję jednak więcej czasu, bo te początkowe fazy socjalizacji u niego są jeszcze niezakończone. Kupiłam go z myślą o wystawach, ale przede wszystkim jak wcześniej wspomniałam, chciałam mieć kota do wypraw, a też takiego, którego będę mogła zabrać ze sobą na wakacje, szkolenie czy jakiekolwiek inne wyjazdy. Somalijczyk nie był tylko świetnym wyborem jeżeli chodzi o charakter czy wygląd, ale również zdrowie miało dla mnie duże znaczenie. Nie chciałam znowu biegać po weterynarzach jak szalona, nie wiem co będzie tym razem, ale liczę, że wszystko odbędzie się dużo spokojniej. Nie jest to popularna rasa, pewnie niektórzy z Was pierwszy raz w życiu na zdjęciach zobaczą tę odmianę albo nawet, tę rasę. Wzięłam też po przodkach, których naprawdę dobrze prześwietliłam, miałam na to sporo czasu. Czy planuję hodowlę? Raczej nie... Czy to koniec z MCO? Też wątpię, nie wyobrażam sobie życia bez tego gadającego wielkoluda, chociaż jeden w moim życiu zawsze musi być :)

poniedziałek, 28 maja 2018

Naturea - test przysmaków


Jakiś czas temu dystrybutor karmy Naturea ogłosił nabór testerów przysmaków, poszukiwano między innymi kociarzy. Zostaliśmy do tego testu zaakceptowani i tak od prawie dwóch miesięcy testujemy te oto przysmaki. Zaznaczyłam, że Haru jest alergikiem i opcji kurzej nie będzie mógł próbować, ale przeoczyłam dość istotną sprawę! Wszystkie przysmaki w swoim składzie mają kuraka, dlatego testy musiały zająć nieco dłużej, dawkowałam mu, żeby nie wywołać niechcianej reakcji alergicznej. Jak się okazało możemy sobie pozwolić na podanie kilku sztuk w ramach nagrody. 

Przykładowy skład partii z tuńczykiem (ulubionej zresztą):

Składniki:
Świeże ryby, świeży kurczak, świeża wątróbka wieprzowa, jabłko, gruszka, soczewica, wodorosty, glukozamina (1500mg / kg), tauryna (1600mg / kg), siarczan chondroityny, cynk (665 mg / kg). 

Skład analityczny:
Białko 32%, tłuszcz 8%, włókno 1%, popiół 9,5%, wilgotność 20%, Omega 3 i 6 0,35%, wapń, 1%

Na pierwszy rzut oka ten kurczak, mój błąd i przeoczenie. Później owoce czy takie rzeczy jak soczewica w kocich przysmakach raczej nie mają większego znaczenia, kot zupełnie ich w diecie swojej nie potrzebuje. Miło, że pomyślano o taurynie czy wodorostach. Na pewno największym plusem okazuje się fakt, że jednak składają się one głównie z mięsa. Opakowania są estetyczne, jednak po rozerwaniu już folii z paczki nie możemy ponownie hermetycznie zamknąć przysmaków, na całe szczęście mimo iż są półwilgotne to nie robią się szybko suche.


Tak jak wyżej wspomniałam są półwilgotne, nie mają zbyt intensywnego zapachu, a jeśli chodzi o wielkość to tutaj bym się zastanowiła. Dla mojego Haru, który jest sporawym kotem ten rozmiar jest super, na jedno chrupnięcie. Natomiast gdybym myślała o kotach w standardowych rozmiarach to szybko mogłyby się nimi najeść, a do tego minęłoby więcej czasu nim by się im udało zjeść. Takie sprawy może nie mają większego znaczenia jak nagradzamy kota za drobne sprawy, natomiast przy klikaniu już to nieco utrudnia. Dlatego ja każdego wieczora oferowałam je Haru po myciu zębów. Nie jest łatwo je rozdzielić palcem, trzeba by nożykiem je poprzecinać jeżeli komuś zależałoby na mniejszych kawałkach. Ale właśnie, nie wspomniałam o najważniejszym, o smaku! Tutaj muszę powiedzieć, że wypadłby one lepiej niż suszone mięso, zdecydowanie bardziej posmakowały rudzielcowi. Wszystkie smaki mu wyjątkowo odpowiadały, chociaż tuńczyk i kaczka z jakiegoś powodu się wyróżniały. O ile tuńczyk był dla mnie oczywisty, Haru uwielbia ryby, o tyle, że smak kaczki mu pasował było dla mnie zaskoczeniem. Surowa kaczka to największe zło... 


Podsumowując... Cena to 11,90zł za opakowanie 100g w sklepie Naturea. Czy to dużo? Według mnie jest jak najbardziej ok dla przeciętnego portfela. Jedno opakowanie mimo codziennego nagradzania szybko się nie kończy. Dostałam jednak informację od dystrybutora, że już od połowy czerwca będzie zmiana ceny na niższą! Smakowitość wysoka, chociaż z uwagi na kurczaka ja jednak minimalizuję ilość tych pyszności. Na pewno nie mogę powiedzieć, że każdy alergik może je zjadać bez konsekwencji. Nie wiem jak sprawa by wyglądała jakbym zaczęła podawać więcej. Mogę polecić do nagradzania za dobre zachowanie! Dziękujemy Naturea za te przysmaki, Haru jest bardzo zadowolony!