tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

niedziela, 20 sierpnia 2017

Być kociarzem

Koty w moim domu były od zawsze, odkąd pamiętałam wałęsały się po podwórku w dużych ilościach, a ja dzielnie im towarzyszyłam. Pierwszego "własnego" kota dostałam w wieku 4 lat, pamiętam jak urodziła się w stajni przy krowie, moja Kinia żyła ze mną jakieś 12 lat. Oczywiście w międzyczasie było mnóstwo innych kotów, rodzonych u mnie, a później także znajdowanych i odratowanych. Całe moje życie kręciło się wokół nich, w szkole podstawowej nauczycielka kupiła mi rękawiczki do zabawy z kotami, bo zawsze miałam tak podrapane ręce. W gimnazjum postanowiłam wyjść na wyższy szczebel mojego zaangażowania w koty i postanowiłam zająć się rasowymi. Dzisiaj mija 10 lat odkąd podeszłam do sprawy nieco bardziej profesjonalnie i z każdym dniem zaczynam mieć wrażenie, że ja nie jestem kociarzem ogólnie rozumianym przez społeczeństwo. Często powiedziałabym wręcz, że taki typowy "kociarz" jest dość denerwującym osobnikiem od którego raczej trzymam się z daleka. Coraz bardziej uciekam od kociego środowiska, zwyczajnie to wszystko zaczyna mnie męczyć, człowiek się rozwija i ciągle dochodzi do nowych wniosków, jednym z nich jest fakt, że oddalam się od moich hodowlanych planów, ambicji związanych z wystawami i wszystkim tym co jeszcze kilka lat temu miało dla mnie znaczenie. Dlaczego?

Po pierwsze - "koty są jak chipsy, nigdy nie kończy się na jednym". To chyba typowe motto każdego kociarza. Nigdy nie rozumiałam dlaczego uważa się, że im więcej kotów tym lepiej, każdy się dziwi, że ja mam akurat jednego. Jeden to czasami za mało i dla mnie, ale posiadanie więcej jak 3 w mojej aktualnej sytuacji życiowej i tak byłoby nierealne, ogólnie nie wyobrażam sobie posiadania większej ilości niż 5, ale tej raczej nigdy nie osiągnę. Zastanawiam się skąd ta predyspozycja do kolekcjonowania kotów, nie mówię tutaj o hodowcach, ale raczej o ludziach, którzy w swoich domach mają kastraty. Trudno mi uwierzyć, że pracując/studiując, mając swoje obowiązki, a do tego rodzinę ma się jeszcze czas, aby każdego dnia poświęcić czasu kilku/kilkunastu kotom. Ja miewam dni kiedy trudno mi znaleźć wystarczająco czasu dla Haru, czasami tylko odezwę się do niego parę słów, zrobię co mam zrobić i dopiero jak się kładę do łóżka to mam czas, aby go chociaż przytulić. Co dopiero jakbym miała pięć takich kotów! Co gorsza, całkiem rozkłada mnie na łopatki kiedy ktoś na małym metrażu ma dużo kotów, to całkowite nieposzanowanie dla kociej natury! Czy naprawdę można kochać te zwierzęta i zapomnieć o tym, że nie są stworzeniami stadnymi? Że każdy z nich potrzebuje chwili spokoju i izolacji od innych? Że jedna kuweta i mały drapak to stanowczo za mało? Potem szok, bo kot sika na łóżko, pewnie złośliwie!

Druga sprawa - "kot to indywidualista, niczego go nie nauczysz, będzie zawsze robił to co chce!". To dopiero niezła bzdura, nagle sobie przypominają, że kot jest indywidualistą (szkoda, że w moim pierwszym punkcie jakoś zapominają). Naprawdę, nic mnie tak nie zaskakuje jak ludzie, którzy dają kotom dosłownie wejść na głowę. Kot je kiedy chce, wychodzi gdzie chce, w nocy nie daje spać, wszystko zrzuca/niszczy/zjada, a właściciel rozkłada ręce, bo przecież jak tu biednemu Wąsikowi nie pozwolić! Odpowiedzi na takie problemy? "Jak ci nie pasuje to nie bierz kota/taka jest kocia natura...". Świetne rady, wygląda na to, że typowy kociarz sądzi, iż kot jest za głupi, aby pojąć, że w domu w którym żyje panują dość jasne reguły. Otóż zaskoczę niektórych, ale nie! Kot potrafi nie wychodzić na stół, potrafi nie zjadać wszystkiego co zobaczy, ba, nawet sypia w nocy, serio! Przez ten chory pogląd na te wyjątkowe stworzenia zostawia się je samopas i skazuje na nudę. Przecież z kotem nic nie można robić, trzeba go okazjonalnie pogłaskać, dać jeść i posprzątać w kuwecie, a reszta? Niech robi co chce, to w końcu indywidualista! Najlepsi są ci co mówią o niektórych rasach, że są niby psie. Właściwie prawie w każdej rasie znajdzie się hodowca, który przedstawia swoją rasę jako psią. Kurcze, ludzie, chcecie psa? To go sobie kupcie, a nie szukajcie w kocie psiego charakteru. Wiecie czemu tak mówią? Bo jak się kotu poświęci więcej czasu, czegoś się go nauczy, zobaczy w nim towarzysza to w niczym nie jest gorszy od psa. 

Ostatnia rzecz, żeby Was więcej nie męczyć... to ciągłe gadanie o swoim kocie. Ja też kocham mojego Haru, jest moim życiem, pasją i w ogóle! Ale nie nawijam o nim non stop, kiedy dzwoni do mnie jakiś kociarz bądź się z jakimś widzę to po prostu nawija, nawija i nawija co ten kot wyczynia. Tylko słyszę "a wiesz, bo wczoraj mój Wąsik nie chciał jeść tej puszeczki", a za chwile "słuchaj, a wiesz jak wczoraj rozkopał mi żwirek w kuwecie? No masakra!". Uwielbiam dyskusje, kocham je wręcz! Nic tak nie rozwija człowieka jak pasjonująca rozmowa, ale rzeczowa! O tym co robi mój kot chętnie porozmawiam z najbliższą mi osobą, o ile zrobi coś odbiegającego od normy. Natomiast nie rozumiem zdawania relacji z każdego kroku własnego kota. Zwyczajnie mnie to nudzi, to nie jest żadna wymiana poglądów czy nawet doświadczeń. To najczęściej dyskusja dwóch osób, które się nawzajem nie słuchają, a tylko opowiadają co ich koty robią... 

Kończąc, pragnę powiedzieć, że nie miałam zamiaru nikogo obrazić. Zwyczajnie miałam ochotę wyrazić jakiś tam mój pogląd na te kocią sprawę. Podzieliłam się nieco z Wami moją refleksją o byciu kociarzem. Często słyszę rozmawiając z innymi, żebym się nie wypowiadała, bo mój kot to nie kot. Nie mogę więc nic ciekawego wnieść do rozmowy, bo przecież mój Haru jest zbyt nienormalny, a inni po prostu wolą narzekać i wymyślać coraz to dziwniejsze teorie o kotach. To tyle, miłego wieczoru!