tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Dlaczego Maine Coon?

Nie będę tutaj opisywała mojej historii, bardziej chciałabym poruszyć temat popularności MCO, jak tego dlaczego warto go w domu mieć. Przez ostatnie kilka lat ta rasa stała się bardzo popularna, może ostatnio koty brytyjskie krótkowłose zaczynają wyprzedzać maine coon'y, ale to wciąż rasa górująca jeśli chodzi o wybór kota. Wiecie czym głównie się martwię? Chodzi o to, że zmierzają w kierunku persów, owczarków niemieckich czy labradorów... Dlaczego tak się dzieje? Otóż jest kilka powodów przez które wybieramy te łagodne olbrzymy, a nie inne rasy. Przede wszystkim chodzi o:
  • Wygląd, lubimy to co jest bardzo duże i bardzo małe, a skoro MCO potrafią tak odróżniać się wielkością od innych kotów to jeszcze bardziej nas intrygują. Do tego dochodzi często dość długa sierść przez co kot wygląda niczym miniaturka lwa w domu, wielki i włochaty - majestatyczny!
  • Nie są zbyt aktywne i nie są zakochane w wysokościach jak chociażby podobne do nich koty norweskie leśne. Dla osób, które nie lubią kotów na swoich meblach (szafki kuchenne, lodówka, itp.) to zdecydowanie idealny wybór, a do tego nie potrzebują nie wiadomo jakich aktywności, aby być usatysfakcjonowane.
  • Łagodne dla dzieci, trzeba przyznać, że ta rasa ma masę cierpliwości wobec ludzi, a nawet dzieci. Oczywiście każdy kot ma swoje granice, ale one szczególnie nie mają jakichś większych problemów z zaakceptowaniem podnoszenia, przytulania, spędzaniu czasu na kolanach czy też wtulaniu się w futerko.
  • Są rozmowne, ale niewrzaskliwe, te odgłosy, które wydają i są charakterystyczne dla tej rasy bardziej przypominają gruchanie gołębia jak prawdziwe kocie śpiewy. Dla większości właścicieli są to dźwięki przyjemne dla ucha.
  • Hodowla tych kotów jest o tyle przyjemniejsza, że nie każdy kocur znaczy teren, w dużej mierze kocury są w stanie mieszkać z innymi i bywają "ciapowate". Kocięta nie mają takiej wysokiej śmiertelności jak chociażby u kotów orientalnych czy sfinksów. To też rasa zwykle dość późno dojrzewająca, więc rzadziej zdarzają się przypadki 5-miesięcznej kotki w rui. 

Oczywiście każdy kot ma swój indywidualny charakter i mogą być bardzo aktywne MCO, milczące czy też kocury znaczące teren na każdym kroku. To co opisałam to tzw. norma, ale byłoby dziwnie jakby każdy przedstawiciel rasy wpisywał się idealnie w swój standard charakteru. Aktualnie jeszcze właśnie na szczycie są brytyjskie krótkowłose i ragdolle. Wszystkie je łączy to, że są dość spokojne i zwykle większe niż standardowe koty. Tutaj można obejrzeć aktualne statystyki w FPL. W 2015 roku zarejestrowano 3402 maine coon'ów, a tylko 1 somalijczyka, 10 ocicatów i 6 tureckich angor. Co smutniejsze w Polsce zamykają się hodowle tych rzadszych ras, a nowe wręcz nie powstają. Jedynie koratom powoli udaje się nieco pokazać, że też istnieją, ale obstawiam, że nigdy nie dojdą do poziomu topowych ras. U nas też wiele ras w ogóle nie można znaleźć, a jak już są niektórzy hodowcy, to albo nieaktywni, albo mają rzadko mioty. Nie ma popytu to i hodowli nie ma, nawet najwięksi miłośnicy woleli swoje koty wykastrować, bo co potem robić z całymi miotami? Jestem ciekawa jak statystyki będą wyglądać po tym roku... 

Ta notka oczywiście nie ma na celu zniechęcić Was do kupowania popularnych ras czy hodowania ich, ale zastanowienia się. Tyle jest pięknych ras, które warto sprowadzić czy hodować w Polsce, a tutaj co nowa hodowla to najczęściej MCO. I nie byłabym może tak przeciwko gdyby nie fakt, że te początkujące hodowle często są nieprzemyślane. Kociaków jest teraz więcej jak chętnych, więc bez problemu sprzedaje się i koty hodowlane za wcale niewysoką cenę. Co ciekawe jednak ceny kastrowanych maine coon'ów wzrosły i to bardzo! Jeszcze 3 lata temu przeciętna cena to było 1500zł, a aktualnie w okolicach 2500zł, a nawet 3000zł! Widziałam też za 4000zł... Interesujące jest natomiast to, że hodowcy innych ras jak syberyjski czy koty norweskie leśne wcale nie podnieśli swoich cen. Nie dość, że jest tak dużo MCO to jeszcze stały się droższe, skąd to się wzięło? Długo nad tym myślałam i hodowcy zaczęli ścigać się w coraz wyższej cenie, czyżby kupujący uznali, że im droższy kociak tym lepszy? Przecież skoro można kupić kota do hodowli już za 3 tys (pomijam jego eksterier), krycie mieć za 1500zł, a nawet taniej, to jakim cudem te wykastrowane kociaki takie drogie? Nie trzeba jeździć na krycie na drugi koniec Europy, kotkę hodowlaną wręcz można kupić u sąsiada, bo tak dużo jest teraz hodowli, badania? Dobre żarty, chciałabym, żeby te ceny były wynikiem badań rodziców, ale często niestety tak nie jest. Gdzie kociak rzadkiej rasy po wybitnych rodzicach, a do tego przebadanych, sam wręcz był badany, w Austrii kosztuje 700 euro, to co się dzieje? Czy to nie daje do myślenia? Nie chodzi o to, żeby negocjować cenę z hodowcą, ale żeby wymagać! Ja nie twierdzę, że te koty nie są tyle warte, a skąd! Ceny mogą być wysokie jak tylko hodowca w zamian jest uczciwy.

Skoro mam zapłacić za kociaka 3000zł (nawet za mniejszą kwotę) to chcę, żeby jego rodzice mieli wykonane echo serca, ale aktualne! Gen testy też są ważne, ale to echo pokazuje autentyczny stan serca i to wykonane u kardiologa, a nie pierwszego lepszego weta. Chciałabym, żeby mieli prześwietlenie na dysplazję, wiecie, że to całkiem popularna choroba wśród dużych ras? Podobnie możemy wymagać badań SMA i USG nerek. Poza tym uczulam na zaglądanie w kufy, jednak choroby dziąseł są bardzo popularne. Jeżeli kociak bądź jego rodzice mają wychodzące gluty z nosa/oczu to też się dobrze zastanówmy co się tam dzieje. Przede wszystkim chodzi o to, żeby wyeliminować hodowle, które powstały stricte po to, aby zarobić pieniądze. Pewnie, że to nie jest do końca możliwe, ale na pewno jeżeli będziemy wymagać możemy w jakiś sposób zmusić albo do badań, albo do poddania się. Nie podoba mi się to co stało się z tą rasą na przestrzeni zaledwie kilku lat, wcale nie chodzi o to, że mam jakiś problem z króliczymi uszami, długą kufą, itp. Oczywistym jest, że nie każdy typ MCO mi się podoba, ale mnie przeraża o wiele bardziej ich zdrowie! Nie będę pisała apelacji do hodowców, aby wreszcie zaczęli sprzedawać koty hodowlane rozsądnie, bo ci co je sprzedają z głową to niezależnie od mojego tekstu i tak będą to robić, a ci co mają to głęboko gdzieś i tak oleją moje słowa. Dlatego chciałabym jako właściciel kastrata przemówić do innych właścicieli kotów kolankowych, jeżeli faktycznie czujecie, że maine coon to jest rasą dla was i nie chcecie nawet myśleć o innej to wymagajcie! Nie pozwólmy, aby ta rasa została doszczętnie zniszczona, bo część hodowców już zaczyna się przerzucać na inne rasy, ale wciąż niszcząc nasze łagodne olbrzymy. Oczywiście, wciąż jest masa naprawdę świetnych hodowców, którzy się starają, pozwólmy im rozwijać się dalej. Piękne mam marzenie, ale zdaję sobie sprawę jak nierealne jest zmniejszenie popularności maine coon'ów. Sama już dość dawno stwierdziłam, że gdyby nadejdzie dzień kupna mojego pierwszego kota hodowlanego prawdopodobnie nie będzie to MCO. Kiedyś miałam idealną wizję zbawienia tej rasy, polepszenia i zjednoczenia wielu hodowców, dzisiaj wiem, że to nieosiągalne. Ta rasa nie potrzebuje nowych hodowli, natomiast potrzebuje rozsądnych przyszłych właścicieli. Wbrew temu co się myśli to właśnie właściciele kastratów mają bardzo dużo do powiedzenia i mogą całkiem sporo zmienić.

niedziela, 27 listopada 2016

Zocha - zło nadchodzi

Po śmierci Kumulca przez pierwsze dni miałam zmieszane uczucia, ale wiedziałam, że nie chcę po roku kończyć mojej fretkowej przygody. To był ostatni moment na wzięcie małej fretki (koniec lipca), i albo wezmę ją teraz, albo dopiero za rok. Okazało się, że hodowla Syberian Monsters ma jeszcze maluchy, 5 dziewczynek... Postanowiłam pojechać wraz z właścicielką Draka i wybrać jego potencjalną narzeczoną, która miałaby niejako zastępować mu Kumę. W zasadzie już w momencie wejścia na balkon i zobaczenia kojca z maluchami wiedziałam, która mnie najbardziej interesuje. Decydujące jakby "słowo" miał jednak Drac, tylko jedną i to najmniejszą z całego miotu złapał delikatnie za kark, było to dla mnie potwierdzenie, że to właśnie będzie ta. Wybranka w hodowli nosiła imię Coral i była najbardziej wypieszczonym maluchem, zasypiała w dłoniach, a do tego bardzo ciekawska i z dodatkowym napędem. Okazało się, że była częściowo wychowywana na butelce co musiało mieć ogromny wpływ na jej zainteresowanie człowiekiem. 



Dwa tygodnie później nastał dzień odbioru, jedyne co mnie martwiło to jej wielkość, bo jednak odstawała od swoich sióstr, jednak przez moją klatkę nie przeszła, a u Draka udało się nam jakoś zablokować siatką. Już od samego początku wykazywała niesamowite przywiązanie do ludzi, jako taki maluch puszczona w pokoju od razu biegła do mnie i ignorowała wszystkie zabawki po drodze. Nie minęło jednak kilka dni jak się okazało kim tak naprawdę jest Zocha (wtedy jeszcze wciąż Keiko!). Okazało się, że jest znacznie inteligentniejsza od mojej pierwszej fretki, ale niezła z niej aktorka i histeryczka. Kiedy nie poświęcałam jej dużo uwagi, albo zanosiłam ją do kuwety to udawała, że się dławi! Na początku zrobiło to na mnie wrażenie, bo pomyślałam, że taki maluch naprawdę może coś sobie zaraz zrobić... Jednak po 5 razach przestało mnie to niepokoić, bo zauważyłam, że zawsze wrzucona do kuwety zaczynała to robić. Wtedy do tego właśnie miała problem z załatwianiem się we właściwe miejsce, musiałam jej zagrodzić prawie całą klatkę, żeby miała tylko jedną dużą kuwetę i legowisko obok. Stopniowo po jakimś miesiącu dostała już resztę swoich pięter, ale do dzisiaj potrafi załatwić się obok kuwety.

Do tego wszystkiego nie przeszkadzało jej kiedy położyła się we własnym moczu bądź kiedy ryła w kuwecie, nie ma też cudownej właściwości jaką miał Kuma - nie nasikam na materiał. Ale to wszystko to jeszcze nic! Jakoś tydzień później okazało się, że ten mały diabełek ma duże braki w socjalizacji, a jej rozpieszczenie dawało się we znaki. Kiedy podbiegłam do niej podczas jej biegania po pokoju stroszyła się na mnie, piszczała i syczała! Jak spróbowałam ją złapać potrafiła mnie ugryźć i to z agresją. Kiedy siedziała mi na kolanach, a ja nie bawiłam się z nią to również potrafiła na mnie nasyczeć, a potem ugryźć! Akcja prostowania charakteru Zochy trwała jakiś czas... Przeszła naprawdę zaawansowaną socjalizację, była fretką, która sikała pod siebie widząc spadającą gazetę, a jakiś miesiąc walczyłam z tym, aby nie atakowała mnie w momencie kiedy do niej podbiegam. Miała jednak ogromny plus już od samego początku, podążanie za człowiekiem! Przez to uwielbia chodzić na spacery i nie musiałam jej jakoś szczególnie uczyć, bo już jako taki maluch bardzo się mnie trzymała. Ją nie interesują żadne dziury, kretowiska, jedzenie, zabawki, nic nie jest tak ważne jak ja. Oczywiście był problem z tym, że atakowała rowerzystów, rolkarzy, biegaczy, a czasami nawet grupy ludzi... Tak, to wydaje się być zabawne, ale ona nikogo się nie bała i jak akurat ktoś się jej nie spodobał to szarżowała w jego stronę. Bała się bardzo gwałtownych ruchów, atakowała wtedy moje buty na spacerze jeżeli zbyt zamaszyście szłam. Kiedy miałabym ją porównać do Kumy to zastanawiam się, dlaczego ja kiedykolwiek na niego narzekałam? Był fretką idealną! Nigdy mnie nie ugryzł, kuwetę rozumiał, może na początku szło mu się trudno nauczyć pewnych rzeczy, ale kiedy już to opanował nie było żadnego problemu. Dopiero teraz widzę jak to jest naprawdę "mieć" fretkę.

Aktualnie jest już naprawdę dobrze, Zośka wciąż gryzie obcych ludzi i to do krwi, ale mnie czy Moniki (właścicielki Draka) nie rusza. Jednak już się nie denerwuje na każdy dźwięk, ruch czy widok czegoś nowego. Nie atakuje już osób na spacerze, a okazało się, że nawet lubi zwierzęta! U Moniki jakiś czas temu pojawił się szczeniak na DT - Gruszka. Stały się najlepszymi przyjaciółkami, wszyscy byli w szoku, że szczeniak nie ucierpiał podczas pierwszego kontaktu, a potem zabawy. Zocha wciąż jest jeszcze młodą fretką, urodzona 19 czerwca, więc jeszcze sporo zobaczy i się nauczy!


 Oczywiście na koniec, dlaczego moja fretka ma takie specyficzne delikatnie mówiąc imię? Kiedy wracałyśmy z odbioru wtedy jeszcze Keiko, Monika powiedziała, że wygląda jak gruba Zocha, niestety, ale się przyjęło! Próbowałam polepszyć nieco to imię - Zohaido, ale i tak wszyscy mówimy na nią Zocha/Zośka, a jeszcze ma inne ksywki, ale na to przyjdzie czas.



środa, 26 października 2016

Fotogeniczna dynia

Od początku października czekałam na piękną pogodę, niestety, ale każdego ranka byłam mocno rozczarowana. W końcu zaskoczył mnie poniedziałek i nie wahając się przez chwile wzięłam Haru, dynię i pomagiera, aby porobić jakieś foty. Zdjęcia wychodzą zdecydowanie lepiej jeżeli ktoś nam przy nich pomaga. Nawet jeżeli mój Haru nie ma ADHD i w miarę można go dowolnie ustawiać to i tak rzadko kiedy moja wizja się udaje. Z niewielu zdjęć, które zrobiłam w pojedynkę jestem zadowolona, natomiast ze wszystkich przy których ktoś mi pomagał już tak. Wystarczy, że kot zostanie zaintrygowany, w odpowiednim momencie przestawiony i mamy piękne foto! Ja dbam o światło, plener, a pomocnik dba, żeby model patrzył w konkretną stronę i jednocześnie nie schodził z miejsca. I tak oto chcę przedstawić głównie owoc tej pracy...

Poza tym byłam w ostatni weekend na wystawie kotów w Rybniku, wkrótce obrobię zdjęcia i pokażę, ale nieźle się wkopałam, gdyż wszystko zrobiłam w formie JPG. Dlatego też zajmie mi to więcej czasu, bo zwyczajnie w świecie odzwyczaiłam się od pracy z takim formatem. Cieszę się, że po dość długiej przerwie udało mi się pojechać na jakiś weekend i spotkać się z kociarzami. Dyskusje przez internet bywają bardzo emocjonujące, ale spotkanie się twarzą w twarz i obgadanie pewnych tematów to już zupełnie inna sprawa. Głównie oczywiście wypatrywałam MCO i niestety z żalem muszę przyznać, że byłam bardzo rozczarowana ich poziomem, nie dość, że było ich niewiele to niektóre naprawdę nie powinny mieć miano kota wystawowego. Oczywiście nie mogę tutaj mówić o cudownej Ninie z hodowli Nice Coon*PL, bezdyskusyjnie cudowna panienka, a do tego ma iście wystawowy charakter! Jak zwykle szarpały mną emocje, że nie mogłam pokazać Haru. Wiem, że to mój kot, ale chciałabym, żeby na ring wystawowy wróciły koty właśnie o takim standardzie, przecież niektórzy w domach chowają tak cudowne koty, a to właśnie one powinni się pokazywać! Do domu wróciłam rzecz jasna z niepustymi rękoma, na wystawie było stoisko czeskich drapaków i różnych akcesoriów, pierwotnie chciałam kupić coś firmy Jerob, ale... W niedziele wieczorem uznałam, że kupię transporter! Dużo większy i zdecydowanie bardziej wygodny niż mój aktualny, nawet dwa koty do niego spokojnie wejdą, a Haru bez problemu się w nim obróci, a nawet wstanie. Zrobię o nim odrębną notkę i porównam z aktualnym.










piątek, 2 września 2016

Kot w worku - lipcowe wydanie

O kocie w worku już dawno zrobiło się dość głośno, spora część kociarzy zaczęła kupować ten box i chwalić się różnościami jakie można tam znaleźć. W lipcu postanowiłam, że tym razem i ja wypróbuję! Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona, kwota może nie jest wielka, ale czy znajdę w środku coś z czego autentycznie będzie można skorzystać? Najbardziej martwiła mnie kwestia smacznego dodatku do paczki, uwzględniłam w opisie zamówienia, że mam alergika na kurczaka i jeżeli jest tylko taka możliwość to proszę o wariant bez. Poza tym szarpnęłam się na dodatkowy kocyk w stylu marynarskim, w końcu cały box miał być o takiej tematyce. 

Zaraz po otrzymaniu paczki przyniosłam ją do domu i pokazałam Haru, byliśmy oboje bardzo podekscytowani tym co znajdziemy w środku! Rudzielec już wyczuwał zapach kocimiętki, a ja próbowałam otworzyć paczkę tak, aby uratować przed zaślinieniem zabawkę i całą resztę akcesoriów.

Pierwszą i najważniejszą rzeczą jaką dopatrzył Haru była oczywiście aromatyczna rybka firmy Comfy. Zrobiła na nim największe wrażenie i przez nią miałam problem ułożyć jakkolwiek mojego modela do zdjęć! Bardzo się starałam wszystko ładnie poukładać, ale nim dotarłam do aparatu rybka Dory była już w paszczy swojego dręczyciela. 

Kolejnym odkryciem była zabawka - meduza. Przyszyta do nitki miała za zadanie podskakiwać i kręcić swoimi ramionami (parzydełkami) we wszystkie strony, niestety, ale Haru nie należy do wielbicieli tego typu zabawek. Widzę jednak, że kiedy nabiera ochotę na gonitwy to meduza Janusz też może się przydać i nawet chętnie próbuje kilka razy ją złapać. 

I teraz coś co było akurat dla nas kompletnym niewypałem. Już nawet nie chodzi o to, że BARF'ujemy, ale w składzie można znaleźć kurczaka! Teoretycznie jest to rybna pasta firmy Vitakraft, ale w składzie ukrywa się główny alergen. Niestety, ale trzeba było kogoś innego tym poczęstować. 

Tratwa ratunkowa od Cardboart Misspaper, a dokładnie koci drapak zrobiony z kartonu. Niestety u mnie robi raczej za miejsce do siedzenia niż do drapania, gdyby Haru był nieco mniejszy może i próbowałby to drapać, ale tak to on niekoniecznie wie co ma z tym zrobić. Drapaczek będzie musiał poczekać aż pojawi się era jakiegoś małego kota. 

 
























Pojawiło się też coś dla właściciela! Drewniany naszyjnik Angeliki z Manemis i dwa komplety tatuaży dla prawdziwych Wilków Morskich, autorkami grafik są utalentowane Emily's Moose - Karolina Kubikowska oraz Maria Dek. Jeszcze nie wykorzystałam ani naszyjnika, ani tatuaży, ale trzeba przyznać, że pomysł zwłaszcza z tym drugim mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że akurat tatuaże się pojawią, dobry pomysł na lato, bo to idealny okres na odsłanianie ramion. Na razie obie rzeczy będą czekać na jakiś specjalny dzień, może wystawa kotów będzie do tego dobra? 


Pomysł naprawdę fajny! Ta odrobina ekscytacji była dla mnie całkiem przyjemną sprawą, czekałam jak na gwiazdkowy prezent :) Podoba mi się fakt, że promują małe firmy, które własnoręcznie robią naprawdę unikatowe rzeczy! Może to brzmi nieco snobistycznie, ale lubię mieć jedyne w swoim rodzaju akcesoria dla mojego rudzielca. Poza tym trzeba wspierać nasze małe przedsiębiorstwa, zawsze ceniłam w ludziach pasję, a skoro znajdą się tacy co chcą na niej zarobić to dlaczego nie? Głównie za to ode mnie duży plus dla Kota W Worku!

środa, 17 sierpnia 2016

Pisiont Twarzy Kumulca

Dnia 21 lipca pożegnałam swoją pierwszą fretkę... Zginęła w wyniku tragicznego wydarzenia, a właściwie przez fakt, że zabrakło mi wyobraźni, nie dopilnowałam pewnych rzeczy. Mieszkał u mnie nieco ponad rok, ale wniósł do mojego życia naprawdę dużo!

Kuma (Axel Argentovivo*PL) domowo zwany też Marudą, Kumulcem, Biskupem, Śpiebylegdzie, Pan Sadelko, Gad, Pasożyt, Pulpet, Srulec, Wredny Szczur, Debeściak, Zombie, Meksykańska Gosposia, Śmierdziel, Luzujem Siem, Husky, Jaszczurka, Przykurcz, Pudzian, Edward, Budda, Mistrz Joda, Wróżka, Prima Baleron, Model, Wonsz, Hamulec... A jego życiowe motto - miej wy*ebane, a będzie ci dane. Generalnie głównie będę go pamiętać takiego:


To jak się on u mnie znalazł i dlaczego zdecydowałam się na fretkę można przeczytać tutaj. Właściwie sądziłam, że Kuma będzie moją pierwszą i ostatnią fretką. Nie spodziewałam się jednak, że już po roku będę musiała go pożegnać. Trzeba przyznać, że jego obecność bardzo zmieniła całe moje życie. Przede wszystkim zaczęłam regularnie chodzić na spacery, praktycznie codziennie mogliśmy pokonać trasę nawet 11 km! Wydawałoby się, że po takim spacerku Kumulec padnie, ale on jeszcze miał w sobie na tyle energii, aby ocierać się o moje spodnie, albo o swojego przyjaciela Drakulca. To dzięki niemu tak naprawdę zobaczyłam co to znaczy socjalizacja zwierzaka, mogłam go zabrać wszędzie, a na nim nie robiło to żadnego wrażenia. Niezależnie od sytuacji zawsze niuchał czy nie mam przypadkiem gdzieś żarła. Wspominałam też kiedyś, że przez niego poznałam najprawdziwszego ludzkiego przyjaciela, bo gdybym jednak nie zdecydowała się na fretkę to ta znajomość nie miałaby możliwości się rozwinąć. Zmieniłam więc bardzo tryb mojego życia... Jego pojawienie się było dla mnie wręcz rodzajem terapii i przyniosło mi wiele radości, a także wiele mi uświadomiło. 

Jeżeli chodzi o samego Kumę to nie należał on do bystrzaków, w przeciwieństwie do swojego kumpla zdecydowanie wolniej pojmował pewne rzeczy, ale za to był niezwykle zaradny! Potrafił sam się odplątać ze smyczy, uwić sobie gniazdko, aby móc wygodnie zasnąć, a jakim wytrawnym budowniczym był! Mimo iż był znacznie grubszy od Draka to jednak miał zdecydowanie więcej energii, wystarczyło go wypuścić z klatki, a już miał swoje ataki padaki. Zawsze niewzruszony i zdeterminowany, aby osiągnąć swój cel, ale przede wszystkim pokazywał, że najważniejsze to się nie przejmować i cieszyć się tym co jest. Może na swój sposób brzmi to śmiesznie, bo był tylko fretką, ale nie znam nikogo kto potrafił tak chwytać dzień jak on.


Zawsze bawiło mnie to gdy wsiadałam do auta, a on na moich kolanach próbował wyglądać zza szyby i wydawałoby się, że myśli "Co mnie dzisiaj czeka? Jaka nowa przygoda?". Wiele razy naprawdę konkretnie mnie zdenerwował, bo albo nie potrafił ominąć słupa podczas spaceru, albo znowu kopał w moich spodniach czy też legowisku, albo uznał, że on sobie uruchomi wsteczny, bo jednak nie odpowiada mu pójście do przodu. Ile razy zakosił skarpetki mojego ojca, a potem uznał, że najwyższa pora na ugryzienie go w stopę. Generalnie Kumulec nienawidził mężczyzn, dosłownie wszystkich gryzł! Nie mam pojęcia ile w tym wszystkim było męskiej histerii, a na ile on faktycznie gryzł mocno, ale zgadzał się na dotykanie tylko i wyłącznie przez płeć przeciwną.

Często śmiałyśmy się, że Kumulec wygląda jakby chciał powiedzieć:


Był swego rodzaju buntownikiem! Kiedy wiedział, że coś przeskrobał, ale nie chciał się do tego przyznać potrafił poczekać parę minut i na mnie syknąć! Myślał, że jak odczeka to ja na pewno się nie połapię, a on postawi na swoim. Przeszedł w swoim życiu więcej kilometrów niż niejeden pies w jego wieku, zobaczył naprawdę dużo, jeździł regularnie autem, a nawet pływał! Miał w zasadzie dwa domy, swoją willę Kumulca i M1 Drakulca. Co ciekawe, znał powrotne drogi do jednego i drugiego domku. Często też miewali "kłótnie małżeńskie", wtedy to spali oddzielnie, bo normalnie zawsze Kuma praktykował wcieranie się w swego wybranka!

Bawiło mnie to, że chociaż Drac był mu najbliższy to potrafił zabrać mu jedzenie i "zaklepać" je sobie w kuwecie, bo wiedział, że jego przyjaciel nie je z kuwety. Nie wspominając o walce, podczas której Kuma wypijał pierwszy wodę w poidle z myślą "wypiję, abyś uschnął gadzie", poza tym świetnie się dogadywali. Muszę przecież jeszcze wspomnieć, że stali się słynnymi nowotarskimi szczurami! Ludzie już ich rozpoznawali, a nawet opowiadali między sobą o tym jakie to dwa szczury po Nowym Targu chodzą. Poza szczurami często byli też nazywani frytkami, pieskami, myszami, surykatkami, wydrami a czasami nawet królikami...  Często byli główną atrakcją różnych festynów, koncertów czy w ogóle masowych spotkań. Siedzieli wtedy w naszych kapturach, Drakulec najczęściej szedł smacznie spać, a Kuma z ciekawością wyglądał i obserwował ludzi i ewentualne żarełko.


Myślę, że cokolwiek bym nie napisała to Kumulca trzeba było poznać na żywo, aby zrozumieć to wszystko co chciałam tu przekazać. W dużej mierze był moim przeciwieństwem i to dzięki temu mogłam zrozumieć pewne rzeczy. Wiele razy przez ten rok byłam rozczarowana legendarną inteligencją fretek, ale chyba właśnie dlatego życie z nim było bardzo kolorowe. Musiałam nauczyć się innych metod dotarcia do niego, ale generalnie jestem mu bardzo wdzięczna! Jest mi szalenie przykro, że nasza przygoda skończyła się raptem po roku i dwóch dniach. Myślę jednak, że to nie jest mój koniec jeśli chodzi o koegzystowanie z fretkami. Przepraszam Cię Kuma, że tak zawiodłam jako właściciel, a jednocześnie dziękuję za wszystko co mi dałeś! 

wtorek, 12 lipca 2016

Kontrolne badania

Co pół roku z Haru robimy obszerne badania krwi i echo serca. W czerwcu zrobiłam badania krwi, czyli profil podstawowy, nerkowy i wątrobowy. Jeśli chodzi o nerki to niestety kreatynina podskoczyła do góry... z reszty jestem zdecydowanie zadowolona! Nie mam pojęcia dlaczego krea się podniosła, czy to wynik tej narkozy zimą? Czy jednak choroba idzie do przodu? Tak czy inaczej, cały jonogram wyszedł elegancko, a co za tym idzie mogę być zadowolona z diety. Haru wciąż fosfor trzyma blisko dolnej granicy, białko, potas, sód, wapń, chlorki, magnez, itp. wszystko jest również w jak najlepszym porządku. Od razu zaznaczę, że korzystam z usług laboratorium! Takie wyniki są zdecydowanie bardziej rzetelne, trzeba poczekać zwykle jeden dzień, a do tego zapłacić troszeczkę więcej, ale warto. 

Dzisiaj za to wróciliśmy z badań kardiologicznych! Echo serca wykonał dr. Niziołek, który raz w roku pojawia się w Krakowie. Jeśli chodzi o serce Haru od roku nie ma żadnych zmian, cieszy mnie to niezmiernie! Bo skoro taki autorytet wśród kardiologów twierdzi, że jest dobrze to na pewno tak jest! Jeżeli dba się o jeden zagrożony organ to automatycznie korzystają na tym inne, stąd prawdopodobnie HCM stoi w miejscu. Dla mnie jednak poza tym, że choroba jest jakby w fazie remisji ogromnym plusem jest fakt, że niepotrzebne są jakiekolwiek leki. Im mniej chemii w jego diecie tym lepiej dla nerek! Poza tym rudzielec dzielnie zniósł całe badanie, to naprawdę bezproblemowy kot! Można mu zrobić dosłownie wszystko, szkoda, że tak wielu weterynarzy mi nie wierzy. Często myślę o tym co bym zrobiła gdyby Haru był nieobsługiwalny? Nie mogłabym mu codziennie podawać wody ze strzykawki, karmić w kryzysowych sytuacjach, nie pozwoliłby sobie pobrać krwi, wygolić to i owo, właściwie każda wizyta u weterynarza to byłby ogromny stres i walka. Ja dodatkowo nie mogłabym mu pomóc w domu i pewnie choroba rozwinęłaby się już o wiele bardziej. Ja wiem, że koty chodzą swoimi ścieżkami i w ogóle to indywidualiści, ale jak się nie zadba od małego to potem w razie czego kotu nie da się pomóc. Każdy z nas wychodzi z założenia, że jego ukochany kociaczek będzie zdrowy i silny, ale rzeczywistość bywa okrutna... 

Taki sobie krótki wpis i właściwie bez większego sensu, chciałam się tylko pochwalić, że u Haru wszystko w porządku :) 


piątek, 1 lipca 2016

Pseudobarf i tym podobne

Era fejsika nastała już jakiś czas temu, fora umarły śmiercią naturalną, a grupy na facebook'u kwitną i stają się coraz popularniejszym miejscem do dyskusji. Śmiało mogę powiedzieć, że rok 2016 to rok BARF'a! Powstało sporo nowych firm, które albo sprzedają gotowe pakiety, albo rozprowadzają suplementy, a nawet je produkują! Dzisiaj czy to w psim, czy kocim środowisku wypada rozmawiać o tej diecie, wypada ją znać, a nawet wypróbować. Naturalną sprawą staje się fakt, że skoro tyle ludzi angażuje się w ideologię BARF'a to tym samym powstaje dużo różnych ścieżek jego sposobu tworzenia. Znajdziemy więc masę "guru", którzy powiedzą nam jak nasz kot powinien jeść, jak powinna wyglądać mieszanka, a nawet jak wygląda mięso w twojej kuchni, którego jeszcze nie widzieli. 

Często dostaję prośby wyrażające chęć posiadania przepisów moich mieszanek, bądź zapytania o ułożenie diety dla konkretnego osobnika. Właściwie nigdy nie robię czegoś takiego, chętnie wszystko objaśnię, nawet pokażę, ale raczej nie zdecyduję się układać komukolwiek całej diety. Dlaczego? Bo nigdy nie będzie tak, że ta druga osoba będzie miała dokładnie te same suplementy, dokładnie te same gatunki mięs, dokładnie to samo źródło mięsa co ja, a nawet jeżeli to wciąż będzie mieć ten ktoś mięso z innego osobnika. Ale w czym tkwi problem? Większość z was, z całą pewnością korzysta z kalkulatora stworzonego przez forum BARFny świat. Tam wszystko jest czarno na białym, masz królika to już wiesz, że jest to chude mięso, kupujesz kaczkę to na bank sam ociekający tłuszcz, teraz łączysz razem i voila! Gdyby tylko świat był taki prosty... Oczywiście, nie ośmielę się początkującemu powiedzieć, żeby sam oceniał mięso. Każdy z nas musiał się tego nauczyć, zobaczyć konkretną ilość mięsa i podrobów, i dopiero po takim czasie można zrozumieć czym tak naprawdę jest BARF. 

(perliczka)

Bez problemu znajdziecie masę przepisów, podpowiedzi, a nawet ludzi, którzy pokażą wam jak powinniście karmić kota. Są zwolennicy tzw. whole prey, czyli całe tusze, a zero suplementów, a są osoby, dla których suplementy to rzecz święta. Od czego to zależy? W dużej mierze od naszej kreatywności, miejsca zamieszkania i miejsca na zamrażarkę oraz nie oszukujmy się, ale od portfela również. To czy będziesz karmić mieszanką z 10 suplementami, czy też ograniczysz się do minimum jest zależne od tego jakie mięso zdobędziesz. Nie możemy porównywać mięsa od chłopa ze wsi, eko mięsa w sklepie dla bogaczy, mięsa z supermarketu i na końcu mięsa od pani Zosi z okolicznej masarni. Czym one się różnią? Ilością tłuszczu, jego jakością, kwasami nienasyconymi i nasyconymi, ilością mikro i marko elementów. Skoro już wspominałam o króliku i kaczce to pójdę ich tropem, królik w sklepie jest zwykle biały, właściwie ciężko odróżnić go od kurczaka, tłuszczu tam nie znajdziecie nawet odrobinę. Natomiast królik, który wcinał trawę, siano i marchewkę wygląda już nieco inaczej. Najczęściej jego mięso miejscami jest czerwone, jest konkretnie obrośnięte tłuszczykiem, a o wielkości już nie wspomnę. Jeśli chodzi o kaczkę to różnica jest przede wszystkim w kolorze skóry, taka wiejska kaczucha ma bardzo żółtą i twardawą skórę, natomiast ta sztucznie karmiona jest biała. To jednak o czymś świadczy, to wszystko w jakiś sposób tłumaczy po co dodajemy suplementy do mięsa. Mam wrażenie, że niektórzy już dawno zapomnieli jaki był powód. Dodajemy je ponieważ zwierzęta sztucznie hodowane, najczęściej źle karmione (polecam książkę Czarna Księga Karmy dla Zwierząt) są bardzo wybrakowane, a dodatkowo nie mamy dostępu do wielu podrobów. 

Dlaczego stosujemy olej z łososia? Odpowiecie na to pytanie z dumą - żeby sierść była lepsza! Tak, macie rację! Ale co zastępuje olej z łososia? Jest zamiennikiem mózgów i tłuszczy zwierząt, które widziały słońce. Czemu dodajemy hemoglobinę? Bo nie mamy śledzion i świeżej krwi. Dlaczego trzymamy się tych wszystkich wytycznych, np. 25% to mają być podroby? Czemu by nie zrobić mieszanki 50/50 serce i mięsień? Przecież serce niewiele się różni! Cały czas w BARF'ie dąży się do tego, żeby odwzorować całą ofiarę, cała ofiara jaka duża by nie była ma jedno serce. Mam więc wrażenie, że osoby, które uczą jak komponować mieszanki po prostu o tym zapomniały. I chociaż nie mam nic przeciwko suplementom to byłoby dobrze gdyby zaczęto je używać mając świadomość do czego one są. W końcu nie chodzi o to, żeby powielać przez x lat czyjeś przepisy, ale żeby zacząć tworzyć własne! Wiedzieć kiedy i co można dodać, a przede wszystkim w jakim celu! Dlaczego do tej mieszanki dodaję witaminę E? Dlaczego do tej nie dołożę alg? A dlaczego tym razem mogę sobie darować ten znienawidzony przez koty olej z łososia?

A jajka i warzywa? Jajka to oczywiście niezastąpiony element diety BARF, ponieważ ja dodaję je do mieszanki, a nie podaję osobno to używam tylko żółtek. Jajo to prawdziwa bomba witaminowa, o czym już kiedyś pisałam. Jeśli chodzi o warzywa to sprawa jest dość sporna, ja używam babki płesznik, bez niej Haru ma zwyczajnie zatwardzenie. Warzywa to rzeczywiście niewielki dodatek, nie powinien przekraczać 5% całości mieszanki. Co z liczeniem białka, tłuszczu, fosforu, czy chociażby wapnia? Ja to wszystko liczę, bo mam chorego kota, ale dla zdrowego nie popadałabym w paranoję. Jeżeli zje mieszankę raz bardziej tłustą, a innym razem mniej to nic się nie dzieje, najważniejsza jest po prostu różnorodność. Najgorsza będzie monodieta! Już trzy gatunki mięsa wystarczą, aby karmić BARF'em. Teraz już nikt tak nie trzyma się stereotypów odnośnie wieprzowiny, więc każdy w masarni znajdzie kurczaka, wołowinę i wieprzowinę. Odnośnie wieprza, jego nie bierzemy od chłopa! Chyba, że ten konkretny prosiaczek będzie miał wykonane badania dotyczące wścieklizny.

(od lewej górnej strony - mózg, płuca i nerki, dół - wątroba, serce i ozór) 

Ja już jakiś czas temu postanowiłam iść bardziej w stronę whole prey - gdyby nie fakt, że Haru ma chore nerki poszłabym o krok dalej. Ja kupuję całą tuszkę konkretnego zwierzaka, zdjęcia macie tutaj kozy, więc niech ona będzie przykładem. Kupuję całą kózkę, a to jest jakieś 10kg - kiedy wykroję z niej mięso mam zwykle około 6,5kg. Do tego dokładam jedno malutkie serce - 100g, dwie nerki o podobnej wadze, malutką śledzionę - 60g, niewielki mózg - 80g, ozór - 120g, ja dodaję troszkę płuc, ale reszty raczej się pozbywam, u Haru chodzi jednak o zredukowanie ilości fosforu. Zwykle daję całą wątrobę, chyba że akurat mam Easy BARF, wtedy daję połowę. Nie używam żołądków/żwaczy ssaków, bo mój kot zwyczajnie by tego nie zjadł, zbyt duży smród. Darowałam sobie także jelita, dwunastnicę i rzadko też dodaję trzustkę. Zwykle mam też słoik krwi (nie dodaję nigdy dużo, zwykle robię to na oko), jeżeli zwierze jest młode to nie pogardzę i grasicą. Wierzcie mi, te podroby się gubią w tej ilości mięsa. Ja rudzielcowi robię badania krwi co pół roku, chociaż kreatynina czasami się zmienia, tak jonogram zawsze jest idealny. Jaki z tego wniosek? Niczego nie jest ani za dużo, ani za mało! Oczywiście, skoro mam dostęp do takich podrobów to oznacza, że karmię tylko i wyłącznie mięsem od tzw. chłopa. Wiem, że nie każdy ma do takiego dostęp, ale wierzcie mi, to wcale nie jest tak trudne jak mogłoby się wydawać. Najtrudniej na początku znaleźć dobre kontakty, ale potem to już idzie z górki! Jeszcze jak masz się z kim podzielić krową, jeleniem czy strusiem to dopiero jest prawdziwa radość, niech rządzą BARF'ne przyjaźnie! :)


Przy okazji polecę jedną ze stron, gdzie można dość dużo dowiedzieć się o mięsie, a do tego są fotki. Gdyby nie fakt, że mam fretkę też bym o niej nie wiedziała, a jest solidna! Zapraszam tutaj.

wtorek, 14 czerwca 2016

Wystawa kotów rasowych Kraków 05.06.2016

Pierwszą niedziele czerwca spędziłam na krakowskiej wystawie kotów! Nie byłam na żadnej aż od października zeszłego roku, niby planowałam od stycznia, ale były pewne przeszkody na drodze. Wreszcie jednak pojawiła się wystawa w Krakowie i mogłam spokojnie pojechać. Kotów niestety dużo nie było, bo raptem ponad 200, więc porównując z Warszawą raczej mała wystawa. Miałam przyjemność spotkać się ze "starymi" znajomymi, ale i poznać parę nowych osób. Miło było zobaczyć też jak wyrosły niektóre koty, ale i jakie maluchy się pojawiły. Szczególnie zaintrygował mnie rumuński kociak, wiadomo MCO... Poza tym mogłam spotkać Ninę z hodowli Nice Coon*PL, od samego początku bardzo podobał mi się cały miot "N" z tej hodowli, dlatego cieszę się, że mogłam zobaczyć dorosłą panienkę z tego miotu. Nie mogę też pominąć cudownych norwegów z hodowli Vendellek*PL, które jak zawsze podbijają ring. Troszeczkę się nagadałam o kotach i jak zwykle przeszło mi przez myśl, że strasznie brakuje mi wystaw z własnym kotem. Te emocje są naprawdę nieporównywalne z niczym! 

Właściwie po tylu latach siedzenia w felinologii coraz częściej myślę czy nie lepiej by było zostać domem kastratów wystawowych jak brać się za hodowlę. Od 3 lat poważnie zastanawiam się nad rasą, bo zdrowie u MCO w tym momencie jest w bardzo złym stanie. Ciężko odizolować mi się od nich, uważam też, że kolejne hodowle tej rasy są całkowicie bezsensowne! W Polsce chociażby w zeszłym roku w samym FPL urodziło się ponad 3 tys kociąt MCO. Dużo starych hodowli się zamyka, powstają nowe i to najczęściej zakładają je laicy, którzy nie mają ochoty się uczyć, albo są "wszechwiedzący". Bywa, że stoję przy klatce wystawowej i nie wiem jakiej rasy to kot. Nawet wyniki wystaw mówią, że jest coraz gorzej, wszystkie lepsze tytuły zgarniają norwegi, syberyjczyki, a jeszcze w zeszłym roku bywały ragdolle. Jak jeden maine coon wygra World Winner'a to i tak już dużo. Ale co tam fenotyp, skoro zdrowie szwankuje, niby coraz więcej hodowli, a jednak bazują na tych samych liniach, a co za tym idzie? Inbreed, zwykle w okolicach 15% to już norma... Jeżeli nic się nie zmieni to skończą jak persy, albo owczarki niemieckie. 

Jedyne co mnie pociesza to, że coraz więcej hodowli BARFuje! Nawet jeżeli pewne rasy nie należą do najzdrowszych to jednak dobra dieta to podstawa. Fajnie by było móc kiedyś wybrać super kociaka, ale wśród hodowli gdzie koty zajadają BARF lub whole prey! Na razie jest to jeszcze niewielkie grono, jestem jednak zdania, że to właśnie hodowcy mają duży wpływ na aktualne "trendy" żywieniowe. Kto by się spodziewał, że ta dieta zrobi się taka popularna, 4 lata temu kiedy tylko próbowałam wspomnieć wśród hodowców o niej to najczęściej słyszałam, że barferzy to jakaś forma "sekty", bywało, że nazywano nas fanatykami. A teraz? To coś normalnego, natomiast karmienie RC stało się czymś dziwnym!